Geoblog.pl    pielgrzym    Podróże    Na Kamczatce    Do Kliuczi, nad rzekę Kamczatkę
Zwiń mapę
2010
10
sie

Do Kliuczi, nad rzekę Kamczatkę

 
Rosja
Rosja, Kliuczi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8377 km
 
wtorek, 10 sierpień
Budzimy się już przed godziną 6, żeby po zjedzonym śniadaniu spakować plecaki i zdążyć na przystanek dla autobusu, odchodzącego do Kliuczi o 7:30. Ta wioska licząca około 6 tysięcy mieszkańców, oddalona jest od Pietropawłowska o 570 km na północ i leży pomiędzy wulkanami Kliuczewska Sopka a Szewiełucz, nad rzeką Kamczatką. Za bilet autobusowy trzeba zapłacić 1050 rubli. Przed tylnym wejściem do autobusu, kierowca ze swoim pomocnikiem odbierają od wszystkich bagaże i upychają je starannie za ostatnimi siedzeniami. Trafiają tam i nasze plecaki. Gdy operacja załadunku bagaży jest zakończona, podnoszone są oparcia ostatniego rzędu siedzeń i można je zajmować. Właśnie w tym rzędzie przypada większość numerowanych biletów posiadanych przez naszą grupę. Autobus rusza i pierwszą setkę kilometrów jedzie drogą asfaltową. Potem niestety, nawierzchnia jest już tylko szutrowa. Wokół otacza nas las i widoczne w oddali wulkany. Przy drodze nie dostrzegam ani jednego zabudowania. Teren bezludny i dziki. Za każdym pojazdem na takiej drodze, bardzo długo unosi się tuman wulkanicznego pyłu. Na postój obiadowy zatrzymujemy się w niewielkiej miejscowości Milkowo. Pogoda jest piękna i aż żal, że musimy ten dzień tracić na tak daleki przejazd. Droga urywa się nad rzeką Kamczczatką bo brakuje tu mostu, którego budowę dopiero rozpoczęto. Opuszczamy autobus i czekamy na kursujący wahadłowo prom. Przeprawa trwa około pół godziny. Prom ten kursuje do 10 listopada. Gdy pod koniec grudnia dość szeroka rzeka pokryje się lodem, mogą przez nią wowczas śmiało przejeżdżać nawet bardzo ciężkie samochody. Jedziemy teraz wzdłuż rzeki i zatrzymujemy się w miejscowości Kozyriewsk. To duża wieś z drewnianymi, parterowymi domami. Wysiada tu grupa 4 Francuzów z alpinistycznym sprzętem. Pragną zmierzyć się z najwyższym wulkanem na terenie Eurazji, czyli liczącą 4850 m Kliuczewską Sobką.
W Kliuczi autobus staje w końcu o godzinie 17. Połowa naszej grupy nocuje w zarezerwowanym hostelu „Swietłana”, w którego długim korytarzu harcuje puszysty kot z malutkim, kremowym szczeniakiem i gdzie wystawione są w wazonach na sprzedaż sztuczne kwiaty. Koszt noclegu wynosi tu 600 rubli za noc od osoby. Ja natomiast wraz z Ewą, Piotrem i Jurkiem, za zgodą kierowniczki hostelu, rozbijamy nie opodal namioty na trawniku. Nie musimy za to nic płacić ale jeśli będziemy korzystać z hostelowej łazienki i samoobsługowej kuchni, to koszty tego luksusu wynoszą 100 rubli od osoby za dzień. Na wszelki wypadek, nasze plecaki umieszczamy w namiotach dopiero na czas snu. Pozostałą część dnia stoją w pokojach hostelowych. Robimy zakupy w pobliskim sklepie a potem idziemy rozejrzeć się po wsi. Kierujący tutejszym promem, zaprasza nas na wieczorny rejs na drugą stronę rzeki. Z pokładu promu oglądamy pięknie oświetlony zachodzącym słońcem, ośnieżony wulkan Kliuczewska Sobka.
Wymęczeni dzisiejszą podróżą, jemy wspólnie kolację z zaproszonym gościem, u którego Jurek załatwił jutrzejszą wyprawę łodzią w górę rzeki. Potem myjemy się w łazience z ciepłym prysznicem. Na noc, kładę się w śpiwór, opatulony dodatkowo w sweter, spodnie od dresu i skarpety. Zasypiam, słysząc brzęczące gdzieś nad uchem komary.
środa, 11 sierpień
Śpimy do godziny 8. Po śniadaniu bierzemy ze sobą bagaż podręczny i mikrobus podwozi nas do przystani, gdzie czeka już długa, metalowa łódź, z dwuosobową obsługą. Siadamy w niej wygodnie i ruszamy w górę rzeki, pchani śrubą głośno napędzającego ją silnika. Płyniemy dość szybko, odczuwając silne podmuchy wiatru. Czasem spadają też na nas bryzgi z przecinanych łodzią fal. Czujemy się swobodnie, bo nikt nie zmuszał nas do założenia na siebie grubych kapoków. Kierujący łodzią sternik Dymitrij wraz z bratem uznali widocznie, że wywrócenie łodzi jest niemożliwe albo że i tak każdy z nas jest pewnie znakomitym pływakiem.
Po pewnym czasie dostrzegamy umieszczoną w rzece długą sięć a potem podobną do naszej łódź, z dwuosobową załogą. Jeden z rybaków wprawnymi ruchami rąk wyciąga sieć z rzeki. Łopoczą w niej ryby olbrzymich rozmiarów a on wrzuca wszystko do łodzi. Widowisko intrygujące, więc Dymitrij zwalnia pracę silnika, żebyśmy mogli przyjrzeć się temu zajęciu dokładniej.
Jeszcze trochę płyniemy, aż w końcu Dymitrij gasi silnik i cumujemy w małej zatoczce. Po wyjściu na podwyższony brzeg, dostrzegam tu wśród wysokich traw, dość prowizorycznie wybudowany z desek mały domek dla wędkarzy, a obok ślady po ognisku. Tu zostawiamy nasz podręczny bagaż i rozchodzimy sie po okolicy. Na rozległym piaszczystym brzegu, widać liczne i wyraźne ślady niedźwiedzich łap. Podobno misie przychodzą tu dość licznie i polują w płytkiej rzece na smaczne, łososiowate ryby. Nieco dalej, widać olbrzymią stertę wysuszonych drzew bez kory. Drzewa płynęły kiedyś z nurtem rzeki aż zostały w tym miescu wyrzucone na brzeg. Zebrała się ich tu pokaźna ilość.
Z oglądanego wcześniej połowu, Dymitrij otrzymuje bardzo dużą rybę o jasnym i czerwonawym zabarwieniu. Najpierw wyciąga z niej ostrożnie ikrę, która nie nadaje się jeszcze do jedzenia. Z ikry trzeba usunąć galaretę i umyć ją w wodzie. Dopiero potem przystępujemy do konsumpcji tych delicji, bo kawior z tak świeżej ryby jest najsmaczniejszy. Rozpalamy ognisko i wkrótce w zawieszonym nad nim, dużym garnku gotuje się już ucha. Jesteśmy trochę wygłodzeni, więc czekamy na ten posiłek z niecierpliwością, oganiając się od dużych much, których w tym miejscu nie brakuje. Ucha jest pyszna! Jemy ją w zabranych ze sobą naczyniach. Po uczcie następuje krótki odpoczynek, po którym Jurek proponuje spacer nad pobliskie jezioro. Żeby tam dojść, pokonać trzeba sitowie traw, sięgające czubka głowy. Idziemy gęsiego. Prowadzi nas odważnie Jurek, który prawdopodobnie sam nie wie dokładnie, w ktorą stronę trzeba iść. A idzie się ciężko, bo teren jest grząski. Po kilkunastu minutach zawracam wraz z kilkoma osobami. Reszta towarzystwa idzie dalej ale celu nie osiąga.
Około godziny 16 wsiadamy z powrotem do łodzi i zaczynamy płynąć wraz z nurtem Kamczatki. Podziwiamy otaczającą nas wokół przyrodę z nieodzownymi w tle wulkanami. Dymitrij wybiera teraz nieco inną trasę i płyniemy przez czas dłuższy odnogą rzeki.
Po powrocie udajemy się jeszcze na krótki spacer po Kliuczi. Niektórzy robią sobie zdjęcia przed niezbyt udanym pomnikiem wodza Rewolucji Październikowej a potem zwiedzamy jeszcze miejscową cerkiew. Nie wyróżnia się ona wyglądem zewnętrznym od pozostałych, stojących tu domów. Oprowadza nas po niej gruby pop z dużą brodą, w stroju mało oficjalnym.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (27)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2010-10-01 19:47
Bardzo ciekawie opisana wyprawa i piękne zdjęcia ! -... pojadę dalej z wielką przyjemnością !!
 
 
pielgrzym
Ryszard Szostak
zwiedził 12% świata (24 państwa)
Zasoby: 109 wpisów109 115 komentarzy115 1346 zdjęć1346 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.10.2011 - 04.10.2011
 
 
31.08.2010 - 01.03.2011
 
 
02.08.2010 - 23.08.2010