niedziela, 8 sierpień
Najbliższe dwa dni spędzimy w miejscu oddalonym w linii prostej o 70 km na południe od Pietropawłowska. To rejon wulkanów Goriełyj 1829 m i Mutnowski 2322 m. Po śniadaniu, już o godz. 8, zakładamy plecaki i wychodzimy przed dom w ustalone wcześniej miejsce. Po chwili oczekiwania nadjeżdża wiezdiechod z biura turystycznego, w którym swobodnie się rozsiadamy. Razem z nami jedzie dwu przewodników i w szoferce dwie kobiety z obsługi kuchni. Pogoda jest słoneczna, wiec po opuszczeniu miasta, z chciwością obserwujemy otaczający nas krajobraz. W szczelnie zamkniętym samochodzie zaczyna być duszno a okien otworzyć nie sposób. Jeden z przewodników próbuje bez powodzenia włączyć urzadzenie wentylacyjne, więc wiezdiechod zatrzymuje się i urzadzenie to uruchamia barczysty szofer o długiej, gęstej czuprynie. Od razu robi się przyjemniej. Czarkowi dwukrotnie udaje się wypatrzeć niedźwiedzia. Rzucamy się wtedy do okien z aparatami fotograficznymi ale obiekt naszego zainteresowania jest zawsze daleko i szybko znika.
Baza w której się zatrzymujemy, to duży prostokątny namiot, mieszczący kuchnię i przestronną jadalnię ze stołami i krzesłami. Obsługa bardzo sprawnie przygotowuje dla nas pierwszy, ciepły posiłek, po którym zaopatrzeni w prowiant na drogę, ruszamy na wulkan Goriełyj. Droga początkowo wznosi się łagodnie ale już po 300 metrach biegnie bardziej stromo. Nie wytrzymuję tempa marszu i informuję naszego przewodnika, że wracam do bazy. Cała grupa zatrzymuje się i po krótkiej naradzie, drugi przewodnik – Wiktor, wraca do bazy razem ze mną. Nie zatrzymujemy się jednak w bazie, tylko kierujemy się na olbrzymią, płaską równinę. Idziemy wolno i cały czas rozmawiamy. Wiktor ma 45 lat, jest szczupły, wzrostu średniego. Nie pije alkoholu ani nie pali papierosów. Urodził się na Kamczatce i spędził tu całe swoje życie. Tylko gdy trafił do wojska, musiał wyjechać w rejon podmoskiewski a potem do Kazachstanu. Za granicą nie był nigdy i nigdy nie planował opuszczenia stron rodzinnych.
- Gdzie może mi być lepiej niż na Kamczatce ? – powiada.
Jest bardzo szczery i sympatyczny. Dobrze mi się z nim rozmawia. Przechodzimy przez duże rozlewisko płynącej z lodowca wody. Trzeba umiejętnie wybierać przejścia przez strumienie wartko płynącej wody i Wiktor robi to znakomicie. Przechodzimy potem przez pola lawowe, gdzie dmucha dość silnie zimny wiatr. Wiktor wyciaga z plecaka swoją kurtkę i namawia mnie bym ją założył. Znajdujemy w końcu dość zaciszne miejsce za skałami i tam jemy nasz prowiant przeznaczony na drogę. Wśród skalnych kamieni, mój przewodnik znajduje grudę krystalicznej siarki i daje mi ją w prezencie. Będzie to jeden z trwalszych souvenirów, które przywiozę z Kamczatki. Powoli zawracamy do bazy, bo w/g oceny Wiktora nasza grupa też powinna już schodzić z Goriełego. W bazie meldujemy sie przed moimi współtowarzyszami. Wyprzedzamy ich jednak tylko o 20 minut. Są zmęczeni i zziębnięci. Goriełyj przywitał ich niestety zimnym wiatrem i mgłą. Smacznie przygotowany dla nas w bazie ciepły posiłek, znakomicie poprawia wszystkim humory. Czarek znowu dostrzega niedźwiedzia przy drodze prowadzącej do bazy. Udajemy się wszyscy w to miejsce, ale na próżno. Misiu zdążył się już przemieścić w inny, niewidoczny dla nas rejon. Tymczasem obsługa bazy rozbija dla nas 4 dwuosobowe namioty. Przenosimy tam swoje plecaki. Mnie przypada namiot wspólny z Jurkiem. Niedźwiedzia w nocy bać się nie musimy, bo choć zbliża się on tu czasami, zwabiony zapachami z kuchni, to miejscowy pies rasy husky, przegoni go na pewno donośnym ujadaniem. Gdy wychodzę w nocy z namiotu z potrzebą naturalną, urzeka mnie wspaniale rozgwieżdżony nieboskłon z wyraźnie zaznaczoną Drogą Mleczną. Wpatruję się w niego czas dłuższy, bo rzadki to widok. Tak intensywnie świecące na niebie gwiazdy widywałem tylko w Andach i w Arizonie.
poniedziałek, 9 sierpień
Obsługa tutejszej kuchni wprost rozpieszcza nas serwowanymi posiłkami. Dzisiejsze śniadanie znowu bardzo nam smakuje. Rozmawiam z Wiktorem o czekającej nas dziś wyprawie na wulkan Mutnowski. Wiktor uważa, że nie powinienem się niczego obawiać, bo droga wznosi się łagodnie i nie ma bardzo stromych podejść. Przy słonecznej pogodzie, zaopatrzeni w prowiant na drogę, wyruszamy zobaczyć wnętrze krateru Mutnowskiego. Po dojściu do kaldery wulkanu, idziemy gęsiego, bardzo wąską ścieżką po jej zboczu. Potem ścieżka nieco opada i wykorzystując wyrwę w ścianie krateru, wchodzimy do jego wnętrza. Trakt po którym idziemy pokryty jest mokrym żwirem i kamieniami. Z lewej strony, w skalnym wąwozie huczy rzeka utworzona z topniejących strumieni lodowca. Krater jest ogromny i niezwykle widokowy. Okolony skałami, których kolorem są wszystkie odcienie żółci i czerwieni. Ostre promienie słońca nadają im teraz barwę szczególną, trudną do opisania. W oddali buchają opary gęstej pary wydobywające się z fumaroli. Idziemy właśnie w ich kierunku stromą ścieżką, wiodącą teraz po kolorowym, sypkim gruncie. Wchodzimy na dymiące wzniesienie z ktorego roztacza się piękny widok na lodowiec i parujące fumarole. Krater urzeka nas swym wyglądem. Trzaskają aparaty fotograficzne a ja mam pecha. W moim aparacie wyczerpały się właśnie baterie a zapasowych nie mam. Będę musiał zadowolić się zdjęciami które w największej ilości wykonuje tutaj Jurek. Po dłuższym odpoczynku idziemy dalej pod górę, żeby zobaczyć położone tam jezioro. Ścieżka biegnie po ostrym zboczu i muszę bardzo uważać, żeby nie zrobić jakiegoś fałszywego kroku. W końcowym etapie tej wedrówki, trzeba wspierać się zwisającą liną. Tuż obok mnie idzie Czarek, bardzo pomagając mi w bardziej ryzykownych momentach wspinaczki i schodzenia. Jest wysoki, silny i młodszy ode mnie o 25 lat. Szkoda tylko, że jego poglądy polityczne, tak diametralnie różnią się od moich. Myślę, że przyczyniła się do tego szkoła wojskowa, którą ukończył jeszcze w okresie poprzedzającym transformację ustrojową w naszym kraju.
W czasie całej wędrówki po wulkanie, nie zauważyłem ani jednego ptaka. Sprawił to chyba zapach roztworu kwasu siarkowego, unoszący się wewnątrz krateru. Ostatni silny wybuch tego wulkanu miał miejsce w 1961 roku. Wulkany ukazują potęgę natury jak mało które zjawiska. Pamiętamy wszyscy, jak na początku tego roku, stosunkowo niewielka erupcja wulkanu na Islandii wyrzuciła do atmosfery taką ilość popiołów, że sparaliżowany został ruch lotniczy nad całą północną Europą.
Na wulkanie Mutnowskim, znajdują się największe na świecie pokłady energii geotermalnej. Wykorzystuje się je w elektrowni założonej na północno-zachodnim stoku tego wulkanu. Rzeka z topniejącego lodowca, płynąca najpierw skalnym kanionem, znika potem w podziemnym korytarzu by ponownie ukazać się w okazałym wodospadzie, pięknie oświetlonym teraz przez słońce. Docieramy w to miejsce w drodze powrotnej. W bazie czeka na nas smaczny obiad, który jemy wspólnie z parą starszych już Japończyków. Towarzyszą nam oni również w samochodzie, którym wracamy do Pietropawłowska.