Geoblog.pl    pielgrzym    Podróże    Fatima    Nocna tułaczka ulicami Lizbony
Zwiń mapę
2008
15
cze

Nocna tułaczka ulicami Lizbony

 
Portugal
Portugal, Lizbona
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2998 km
 
15 czerwiec2008r. – niedziela
Lot samolotu z Warszawy do Lizbony trwa 4 godziny i 10 minut. Tuż przed godziną 3 czasu lokalnego, koła samolotu dotykają betonowej płyty lizbońskiego lotniska. Po odebraniu bagażu, udaję się przed budynek dworca lotniczego, gdzie na pasażerów czekają taksówki. Wsiadam do pierwszej z nich i taksówkarz po odczytaniu z mojej kartki adresu taniego hostelu w dzielnicy Alfama, kiwa ze zrozumieniem głową i rusza. Jest godzina 3:30 i ulice Lizbony o tej porze świecą pustkami. Jedziemy tak około pół godziny. Z niepokojem zerkam na wskazania taksometru, zmieniające się według mnie zbyt szybko. Wreszcie taksówkarz zatrzymuje się w dość wąskiej uliczce przed domem z zamkniętą bramą z widocznym numerem posesji ale bez żadnego szyldu. Wysiada z samochodu i puka do drzwi ale dom odpowiada głuchym milczeniem. Proszę go, żeby podjechał pod następny adres, który powinien znajdować się gdzieś w pobliżu. Zatrzymujemy się po chwili na niewielkim placyku, po którym spaceruje chwiejnym krokiem kilku młodych mężczyzn. Słychać dochodzące z pobliskiego lokalu dźwięki muzyki disco. Widząc zatrzymującą sie taksówkę, mężczyźni zbliżają się do nas. Kierowca rozmawia z nimi przez chwilę na odległość przez uchylone w samochodzie drzwi ale nie każe mi opuszczać taksówki. „To są niebezpieczni ludzie” – powiada i trzaskając drzwiami rusza dalej. Wjeżdżamy w bardzo szeroką aleję – Avenida da Liberdade i zatrzymujemy się przed Residencial Dom Sancho. Kierowca podchodzi do domofonu i rozmawia z recepcją. Są wolne pokoje. Otwierają się automatycznie drzwi i kierowca pomaga mi jeszcze dojść do windy, którą trzeba wjechać na II piętro, bo tam znajduje się recepcja. Opłata za jazdę taksówką wynosi 14 euro. W recepcji wita mnie starszy już mężczyzna, któremu wyjaśniam, że szukam taniego noclegu. Okazuje się, że najniższa opłata za noc wynosi tu 65 euro. Pytam go więc ponownie, czy nie znajdzie dla mnie coś tańszego. Przez chwilę liczy coś na kalkulatorze i w końcu oświadcza, że jest jeden pokój za 55 euro. Na moją kieszeń, jest to opłata bardzo wysoka. W internecie czytałem, że w tutejszych hostelach można przenocować za 18 euro. Stoję przez moment z wyrazem rezygnacj na twarzy ale recepcjonista nie zamierza mi w niczym pomóc. Czytam to z jego obojętnie patrzących na mnie oczu. Odwracam sie więc na pięcie i po chwili winda zwozi mnie w dół. Aleja jest pusta ale dobrze oświetlona. Ruszam przed siebie i tuż przed skrzyżowaniem wyprzedza mnie jakiś mężczyzna z dorosłym synem. Pytam go o najbliższy hostel ale wyjaśnia mi, że się nie orientuje i rozkłada bezradnie ręce. Skręcam w najbliższą, poprzecznie biegnącą ulicę i po chwili dostrzegam w oddali idącego chwiejnym krokiem, szczupłego młodzieńca o nieco ciemniejszej karnacji skóry. Na moje wołanie, zatrzymuje się i patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem. Pytam go po angielsku o jakiś tani hotel w pobliżu. Widzę, że usiłuje otrząsnąć się z alkoholowego zamroczenia. Dobierając z trudem angielskie słowa, wyjaśnia mi jednak dość starannie, gdzie znajduje sie taki hotel i podaje mi jego nazwę. Za chwilę rzeczywiście zatrzymuję się przed zamkniętymi drzwiami tego hostelu. Naciskam domofon i słysząc głos portiera, pytam go o nocleg. „Tani nocleg” – zaznaczam. Po chwili słyszę chrzęst klucza w zamku i drzwi otwiera mi bardzo stary mężczyzna. Cały czas mruczy coś do siebie po portugalsku. Wchodzę do środka ale korytarz prowadzący po schodach do recepcji na wysokim parterze, zagradzają kolejne drzwi – bardzo wąskie. Żebym mógł przez nie przejść z plecakiem, portier musi uwolnić z zasuw ich drugie skrzydło. Po moim przejściu, drugie skrzydło natychmiast jest ponownie zablokowane zasuwami. Wnętrze hostelu nie wyglada zachęcająco. Najtańszy nocleg kosztuje tu 55 euro. Od razu odwracam sie tyłem do portiera i zmierzam do wyjścia. On drepce za mną nadal coś mrucząc, bo ceremonia uwalniania pośrednich drzwi w korytarzu z zasuw musi być powtórzona. Znowu wychodzę na pustą ulicę i nie wiem co z sobą począć. Kierując w górę wzrok, mówię półgłosem: „Musisz mi Panie Boże pomóc w znalezieniu tego noclegu, bo ogarnęła mnie już bezradność”. Choć nie zdaję sobie jeszcze z tego sprawy, moja prośba zostaje wysłuchana prawie natychmiast! Dostrzegam zbliżającego się młodego, wysokiego mężczyznę o długich włosach. Idzie i robi w nocy uliczne zdjęcia bez lampy błyskowej. Zagaduję go o nocleg, więc staje i przedstawia się. Jest turystą z Rumuni. Mieszka w pobliskim hostelu, w którym nocleg kosztuje 40 euro. Wraca z jakiegoś nocnego lokalu, gdzie trochę za dużo wypił. Był w Polsce i zwiedzał Warszawę i Kraków. Wie, kim jest Wałęsa i Solidarność. W rewanżu informuję go, że przez tydzień mieszkałem w Mamai nad Morzem Czarnym i zwiedzałem Konstancę i że podziwiam Nadię Comaneci (słynną niegdyś gimnastyczkę). Prosi, żebym szedł z nim do hostelu, bo jest w nim wiele pustych pokoi. Gdy ruszamy, nie zauważa żelaznego słupa wkopanego w chodnik i uderza w niego z impetem. Łapie się tylko za głowę jęcząc z bólu ale się nie przewraca. Za chwilę stajemy przed drzwiami jakiegoś niepozornie wyglądającego, 4-piętrowego domu, nie posiadającego żadnej tablicy informacyjnej. Za szybą w górnej części drzwi, widoczna jest tylko niewielka kartka z wypisanym odręcznie numerem telefonu. Rumun wyciąga klucze i próbuje otworzyć drzwi. Trwa to dosyć długo, bo najpierw nie może trafić kluczem w otwór zamka a potem okazuje się, że to nie ten klucz i rozpoczyna całą operację sforsowania bramy od nowa. Przy trzecim podejściu, drzwi zostają wreszcie otwarte i wchodzimy do korytarza, skąd schodami w przestronnym szybie dochodzimy na II piętro. Po otwarciu kolejnych drzwi wchodzimy w wąski korytarz. Rumun zapala światło. Większość drzwi w tym korytarzu jest uchylona i tkwią w nich klucze. Pokoje te czekają na hotelowych gości. Wszędzie jest bardzo czysto. Wyposażenie pokoi urządzone ze smakiem. Podłogi panelowe. Mój „nocny przewodnik” wprowadza mnie do świetnie wyposażonej kuchni i częstuje piwem z lodówki. Z telefonu komórkowego dzwoni teraz do właściciela tego hotelu i informuje go, że chciałbym tu zanocować. Po upływie 20 minut, słychać w klatce schodowej czyjeś kroki i nadchodzi „boss” – tak określa właściciela hostelu Rumun. Jest młody, dość gruby, średniego wzrostu, o nieco ciemniejszej karnacji skóry. Wita mnie przyjaznym uśmiechem. Wyjaśniam mu, że jestem Polakiem i chciałbym się tu zatrzymać na 2 dni. Wprowadza mnie do pokoju z małżeńskim łóżkiem i informuje, że za 1 dzień pobytu pobiera 40 euro. Wyciągam z portfela 60 euro i mu je wręczam. Kiwa z zadowoleniem głową i mówi „O.K.”. W tym momencie już żałuję, że nie spróbowałem wręczyć mu tylko 50 euro. Przynosi następnie duży, biały ręcznik frotte i podaje mi go wraz z trzema kluczami oraz mapą Lizbony. Gdy po chwili znika, spoglądam na zegarek na którym dochodzi godzina 5. Za oknem nadal jest jeszcze ciemno. Nareszcie mogę wyciągnąć się na bardzo wygodnym łóżku. Zasypiam prawie natychmiast
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
pielgrzym
Ryszard Szostak
zwiedził 12% świata (24 państwa)
Zasoby: 109 wpisów109 115 komentarzy115 1346 zdjęć1346 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.10.2011 - 04.10.2011
 
 
31.08.2010 - 01.03.2011
 
 
02.08.2010 - 23.08.2010