Wtorek, 9 listopad 2010r.
Tego dnia, córka była w pracy. Jej dyżur w szpitalu trwa od godziny 7 do 19. Wraca jednak znacznie później, bo dopiero około 20- stej. Wnuk bawił się w swoim pokoju na piętrze, ja zaś rozwiązywałem układanki cyfrowe SUDOKU i przebywałem na parterze domu. Było pare minut po 18- stej, gdy usłyszałem upadek czegoś ciężkiego na podłogę a potem spazmatyczny płacz wnuka. Wbiegłem szybko na piętro i zobaczyłem, że wnuk stojąc w drzwiach pokoju, płacze i trzyma się za głowę. Na środku pokoju leżała przewrócona drewniana drabinka, po której wchodzi się na piętrowe łóżko. Wprowadziłem go do jasno oświetlonej łazienki i ujrzałem poplamiony krwią kołnierzyk od koszuli i ślady krwi na włosach. Gdy rozsunąłem mu włosy na potylicy, ukazała się rana; z przeciętej skóry o długości 2 cm ciekła krew. Gdy wnuk zobaczył na swojej ręce krew, doznał szoku i zaczął ze strachu przeraźliwie krzyczeć. Znalazłem tampony i przyłożyłem mu je do rany. Starałem się spokojnym głosem opanować przerażenie wnuka. Kontakt z córką był możliwy przez telefon w internecie, ale wiedziałem z doświadczenia, że nie zawsze go odbierała. Zeszliśmy na parter, a potem przed dom. Zapadał zmrok. Zadzwoniłem do domu sąsiada obok, ale nikt nie odpowiadał. Przeszedłem z chłopcem na drugą stronę ulicy i zadzwoniłem do mieszkającego tam strażaka. Gdy otwarł drzwi, zapytałem, czy zechciałby nas podwieźć swoim samochodem do szpitala, gdzie pracuje córka. Z uwagą obejrzał ranę na głowie chłopca a potem zwrócił się do swojej żony, która po chwili przyniosła czysty ręcznik zamoczony w przegotowanej wodzie. Przyłożył go do rany i kazał tak trzymać. Zapytał gdzie córka pracuje i po chwili telefonicznych poszukiwań, usłyszałem głos córki w słuchawce jego telefonu. Opisałem jej całe zdarzenie. Wnuk bawiąc się na podłodze swego pokoju, mimowoli pchnął nogą drabinkę opartą o łóżko. Drabinka upadając, zraniła go swym metalowym zaczepem. Potem wnuk, już uspokojony, odpowiadał na jej pytania. Powiedziała mi na koniec, że postara się przyjechać do domu jaknajszybciej. Podziękowałem strażakowi za udzieloną pomoc i wróciliśmy do domu. Wnuk cały czas trzymał ręcznik na głowie. Usiadł przy stole, czoło oparł o ręce i zasnął. Krew z rany przestała się sączyć. Po godzinie zjawiła się córka. Wsiedliśmy do jej samochodu, który zatrzymał się dopiero przed stacją Pogotowia Ratunkowego szpitala w którym pracuje.
Rejestracja wnuka trwała chyba 15 minut a potem było półgodzinne czekanie na kontakt z lekarzem. Gdy wnuk został w końcu wywołany przez dyżurującego pielęgniarza, udał się do gabinetu wraz z córką. Wizyta trwała około 40 minut. Lekarka, nie usuwając włosów, zszyła mu ranę i nie założyła żadnego dodatkowego opatrunku. Gdy wychodził z gabinetu, na jego twarzy nie było już widać śladu po ostatnich przeżyciach. Z zainteresowaniem śledził przez chwilę film, który wyświetlał właśnie telewizor w poczekalni.
I nie byłoby w całym zdarzeniu nic nadzwyczajnego, gdyby nie rachunek z Pogotowia, który otrzymała córka po Świętach. Udzielona wnukowi pomoc medyczna, została wyceniona prawie na 1 000 dolarów. Z tej sumy córce przypadło do zapłacenia na konto lekarki 330 $ i na konto szpitala 143 $. Resztę pokryła ubezpieczalnia. Oj, trzeba mieć bardzo gruby portfel, żeby w USA korzystać z usług medycznych!