14 sierpień 2007r, wtorek
Dzień wyjazdu, jest dniem słonecznym i gorącym. Na dworzec autobusowy zawozi mnie swoim samochodem mąż starszej córki – Andrzej. Autobus ma jednak prawie godzinne opóźnienie i start do mojej wielkiej podróży przeciąga się aż do godziny 16. Na postoju w Poznaniu dowiaduję się, że autobus nie będzie przejeżdżał przez Świebodzin, gdyż nikt stamtąd nie zabiera się dziś do Londynu. Plan przejazdu autobusu z firmy Europa Tour jest więc dość elastyczny, o czym wcześniej nie wiedziałem. Na spotkanie przy dworcu autobusowym w Świebodzinie, umówiłem się kilka dni temu telefonicznie z moim siostrzeńcem Romanem. Chciałem zamienić z nim choć kilka słów. Teraz będzie tam na mnie czekał daremnie. Nie mam przy sobie telefonu komórkowego, więc nie mogę uprzedzić go o zmianach w rozkładzie jazdy dzisiejszego autobusu. Na ostatnim w Polsce postoju w miejscowości Torzym, powiadamiają nas, że musimy teraz przesiąść sie do innego autobusu, który za chwile powinien nadjechać. Opuszczamy więc autokar ale obiecana „chwila”, trwa jednak ponad godzinę. Wykorzystuję ją na zjedzenie ciepłego żurku z kiełbasianą wkładką w miejscowej restauracji. Cena za tę kolację okazuje się bardzo wygórowana. W nowym autobusie, przypada mi miejsce obok dość gadatliwej, starszej gdynianki, jadącej w odwiedziny do siostrzenicy w Londynie. Jest bezdzietna ale za mąż wychodziła dwa razy. Historię jej pierwszego, nieudanego małżeństwa, poznałem niemal w szczegółach. Mój cel podróży nie interesował jej zupełnie. Przejście graniczne w Świecku, przekraczamy o godzinie 24.
15 sierpień, środa
Pierwszy, poranny postój następuje o 5:30, gdzieś na terenie Niemiec. W miejscowym barze zamawiam ciepłą kawę i zjadam zabrane z domu kanapki. Za skorzystanie z ubikacji, automat kasuje ode mnie 0,5 euro. Dzień zapowiada się pochmurnie i deszczowo. Około godziny 11 zajeżdżamy do Calais na przeprawę eurotunelem. Trzeba najpierw opuścić autokar wraz z bagażem i poddać się kontroli celnej. Trwa to dość długo, bo u jednej z pasażerek celnicy zakwestionowali nadmierną ilość rosyjskich papierosów. Potem autokar wjeżdża do dużego wagonu bez okien, ale wewnątrz rzęsiście oświetlonego. Przed nim stoją już różne samochody, a za nim ustawiają się kolejne. Kierowca gasi motor i wyłącza oświetlenie. Pociąg rusza prawie bezszelestnie o godz. 12:20 i zatrzymuje sie dopiero po 35 minutach. Z powodu wyłączonej klimatyzacji, w autokarze robi się duszno. Przypuszczam, że przeprawa promem przez kanał La Manche, byłaby atrakcyjniejsza. W Dover, kierowca włączając się do ruchu drogowego musi pamiętać, że od tej chwili obowiązuje ruch lewostronny. Do Londynu jest już blisko. Gdy wjeżdżamy w jego ulice, autokar nasz zaczyna posuwać się bardzo wolno z uwagi na duże natężenie ruchu. Tuż przed godziną 15 stajemy wreszcie na Victoria Bus Station.
Po odebraniu plecaka odchodzę nieco od autobusu, żeby zdjąć z niego pokrowiec, gdyż deszcz przestał już padać. Z mapki znajdującej się w moim „Przewodniku po Londynie” jeszcze raz przyglądam się trasie prowadzącej do Hyde Parku i z plecakiem na ramionach, ruszam dziarsko ulicą Grosvenor Gardens. Kiedy dochodzę do solidnego muru, okalającego Buckingham Palace – siedzibę królowej, czuję się raźniej, gdyż znam już ten teren z poprzedniej mojej wizyty w Londynie. W Hyde Parku zatrzymuję się przy wolnej ławeczce, zdejmuję z ramion plecak, siadam i jem 1 jajko na twardo, które zabrałem ze sobą w podróż. Odpoczynek jest jednak krótki i po paru minutach ruszam dalej w kierunku ulicy Kensington 22, gdzie znajduje się znany mi już hostal i gdzie zamierzam spędzić najbliższą noc. Docieram tam o godz. 16:30. Za nocleg w 6 osobowym pokoju z piętrowymi łóżkami płacę 10 funtów i drugie tyle muszę wyłożyć jako zwrotną kaucję za otrzymany klucz. Zmęczenie całodobową podróżą daje o sobie znać, więc rezygnuję z planu obejrzenia katedry św.Pawła. Pogoda również jest niepewna bo znowu zaczął padać deszcz. Udaję się tylko do pobliskiego sklepu „Tesco”, gdzie za 3 funty kupuję bagietke, ser z pleśnią i wodę tonic. W jadalni hostalu zjadam najpierw kolację a potem zasiadam do komputera z internetem i zaczynam pisać list do Andrzeja. Gdy e-mail jest prawie gotowy, nagle znika z ekranu i nie mogę go już odszukać. Ponowna próba wejścia do własnej skrzynki również się nie udaje. Zrezygnowany i zły wracam do swojego pokoju. Spotykam w nim Rumuna śpiącego nade mną a potem przychodzi jeszcze Irlandczyk, który chwali się, że zwiedzał Polskę i Chile. Po kąpieli pod natryskiem, kładę się spać o godz. 20:30.
16 sierpień, czwartek
Budzę się przed godziną 4 i zaraz idę do łazienki ogolić się. Wracając do pokoju, już na korytarzu słyszę dzwonienie mojego budzika, który nastawiłem na 4:20. Pakuję swój plecak oraz podróżną torbę i schodzę do portierni odebrać 10 funtów za oddany klucz. Na dworze jest już jasno ale ruch niewielki. Do najbliższej stacji metra – Bayswater, nie jest daleko więc rezygnuję oczywiście z oferty taksówkarza, który zatrzymuje się koło mnie proponując podwiezienie. Brama prowadząca do stacji metra jest jeszcze zamknięta ale czeka już przed nią kilka osób. Po wykupieniu biletu za 4 funty schodzę na peron, żeby wsiąść do zestawu wagonów jadących w kierunku Wimbledonu i dojechać nim do stacji Eart’s Court. Niestety, na pociąg z napisem „Wimbledon” czekam daremnie 40 minut. Wsiadam więc do żółtego z napisem „Circle” i podjeżdżam do stacji High Street Kensington. Tutaj dopiero z ulgą dostrzegam stojący na innym peronie tak bardzo potrzebny mi „Wimbledon”. Na stacji Eart’s Court muszę następnie przesiąść się na pociąg oznaczony napisem „Heatrow Terminals 1,2,3”. Dopiero tym pociągiem metra po godzinie jazdy, docieram na lotnisku. Dochodzi już godzina 7, a odlot mojego samolotu do Miami, przewidziny jest na 9:40.