Lot do Paryża trwa 2,5 godziny. Siedzę przy oknie, ale chmury przeszkadzają mi w obserwacji tego co na ziemi. Sąsiada z prawj strony pochłania w całości lektura dzisiejszego wydania „Gazety Wyborczej”. Rozmyślam więc sobie o niedawnej podróży z Kamczatki i o tym, że chcąc znaleźć się w Arizonie, muszę niemal okrążyć świat dookoła. Lot z Pietropawłowska Kamczackiego do USA okazał się niemożliwy.
Lądujemy na lotnisku Charles De Gaulle’a. Niestety, z okien samolotu nie widać ani centrum Paryża ani nawet wieży Eiffla. Schodzimy na płytę lotniska. Do budynku dworca lotniczego podwozi nas autobus ale trwa to bardzo długo. Trzeba teraz odszukać gate, z którego o 10:30 ma wystartować samolot do Los Angeles a czasu pozostało już niewiele. Najpierw uciążliwa procedura kontroli antyterrorystycznej a potem jeszcze staranne sprawdzanie mojej amerykańskiej wizy. I gdy wreszcie docieram zdyszany przed stanowisko odlotu, okazuje się, że samolot wystartuje z 45 minutowym opóźnieniem. W rzeczywistości, opóźnienie to powiększa się. Nasz Boeing 777 z prawie pięciuset pasażerami ustawia się na pasie startowym dopiero o godzinie12:15.