Geoblog.pl    pielgrzym    Podróże    Z Kentucky do Arizony    Warszawskie perturbacje
Zwiń mapę
2008
29
wrz

Warszawskie perturbacje

 
Polska
Polska, Warszawa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 226 km
 
Gdy start samolotu z lotniska na Okęciu ma miejsce rano, wtedy muszę przybyć do Warszawy już poprzedniego dnia wieczorem. Tak bylo i tym razem. Na stację kolejową w Bydgoszczy podwozi mnie samochodem starsza córka z mężem. Moją ogromną walizę z trudem umieszczam na górnej półce przedziału dla niepalących, w czym wydatnie pomaga mi zięć. Gorące pożegnanie na peronie a potem już tylko przez szybę wagonu. Dostrzegam jeszcze wymowne machanie dłońmi, gdy pociąg rusza o godzinie 15:30. Przedział pulmanowskiego wagonu zajmuje wraz ze mną 6 osób. Dopiero teraz odczuwam fizyczną ulgę i wygodnie rozsiadam się w fotelu. Ostatnie dni i godziny upłynęły mi na załatwianiu wielu spraw. Opuszczając swoje mieszkanie na długie 6 miesięcy, starałem się maksymalnie zmnieszyć wszystkie koszty związane z jego eksploatacją a wiec; odłączenie telefonu, odłączenie internetu, opłacenie z wyprzedzeniem czynszu w spółdzielni mieszkaniowej, opłacenie ryczałtu za energię elektryczną i jeszcze kilka drobiazgów pocztowych. Nareszcie mogę się już zająć tylko samą podróżą. W lekkim półśnie mijają mi pierwsze dwie godziny jazdy pociągiem. Mijam Kutno, Sochaczew i dokładnie o 19:10 wysiadam z pociągu na Dworcu Centralnym w Warszawie. W kiosku dworcowym kupuję 4 bilety ulgowe a potem pustymi peronami docieram do dworca Śródmieście. Waliza choć ciężka ale na kółkach, pozwala łatwo przetaczać się po równej nawierzchni peronów. Gorzej, gdy schody nie maja rampy do wózków, bo wtedy trzeba ją niestety dźwigać.
Ze stacji Centralnej metra jadę 4 etapy na południe i wysiadam na przystanku Wierzbno. Jest już ciemno, bo zbliża się godzina 20. Ulicą Woronicza dochodzę do widocznego w głębi kościoła ojców franciszkanów. Ich klasztor jest przedłużeniem kościoła i ciągnie się ponad 150 metrów wzdłuż ulicy Modzelewskiego. Zatrzymuję się przy pierwszym zagłębieniu budowli z widocznymi drzwiami, bo wydaje mi się, że tędy wchodziłem do klasztoru 3,5 roku temu. Pukam do zamkniętych drzwi, pozbawionych dzwonka. Nikt nie odpowiada ale na piętrze dostrzegam palące się w kilku oknach światło. Pukam bardziej natarczywie ale za drzwiami nadal panuje cisza. Drzwi po drugiej stronie odkrytego korytarza prowadzą do Biura Parafialnego i mają przycisk dzwonka. Naciskam go kilkakrotnie ale nie odnosi to żadnego skutku. W czasie poprzedniej wizyty tutaj, nie spotkałem się z podobnym problemem. Wtedy jednak miałem uzgodniony telefonicznie swój przyjazd kilka dni wcześniej. Teraz tez próbowałem dodzwonić się z Bydgoszczy do klasztoru z kilkudniowym wyprzedzeniem, ale numer klasztorny uparcie milczał i nikt nie podnosił słuchawki. Obok drzwi w które pukam, znajduje się małe zakratowane okienko. Próbuję uderzać w jego szybę bo odgłos uderzeń jest wtedy silniejszy. Niczego to nie zmienia. Za drzwiami nadal panuje cisza a ja tkwię w ciemnym i pustym korytarzu wraz z moją walizą. Wreszcie po ponad półgodzinnym, bezowocnym dobijaniu się, drzwi nagle ktoś otwiera i w smudze światła dostrzegam postacie dwu mężczyzn. Są wyraźnie zdziwieni moim pukaniem i informują mnie, że drzwi prowadzące do klasztoru znajdują się 40m. dalej. W sprawie noclegu mam rozmawiać z bratem Adrianem. Dziękuję im za informacje i już po chwili z jasno oświetlonej kruchty klasztornej, telefon łączy mnie z bratem Adrianem. Karze mi chwilę czekać w kruchcie a potem otwiera drzwi i zaprasza mnie do środka. Nie ma na sobie habitu. Ubrany jest w zwykłą koszulę i dżinsy. Idziemy długim korytarzem a potem schodami dwa piętra wyżej. Na schodach chwyta moją walizę z drugiego końca i pomaga mi ją wnieść. Pokój o numerze 79 jest przestronny, z dwoma łóżkami i łazienką. Za nocleg płacę z góry 50 zł. i brat Adrian uzgadnia jeszcze ze mną porę budzenia. Proponuje 6:20. Słyszę na koniec słowa “Zostań z Bogiem” i za życzliwie uśmiechniętym franciszkaninem zamykają się drzwi mojego pokoju. Jest już 21:20 i odczuwając wyraźny głód, szybko zabieram sie za jedzenie przywiezionych ze sobą bułek z topionym serem. Nie ma tu żadnych naczyń ani możliwości zagrzania wody, wiec popijam moją kolację wodą mineralną. Godzinę później umyty i szczęśliwy zasypiam.

30.09.2008r. – wtorek
Mój sen przerywa dźwięk małego budzika , który zwasze zabieram ze sobą w podróż. Jest godzina 6:15. Czuję się lekki i wypoczęty. Chwilę później, gdy przygotowuję się do golenia, słyszę delikatne stukanie w drzwi. To mój klasztorny “anioł stróż”, czyli brat Adrian informuje mnie, że pora wstawać. Otwieram drzwi i widzę go wreszcie w habicie starannie ogolonego. Pyta o której będę gotowy do wyjścia bo on w tej chwili udaje się ze swymi braćmi zakonnymi na poranną modlitwę, która zakończy się przed godziną 7. Wtedy może mi pomóc opuścić klasztor. Potwierdzam, że będzie to najbardziej odpowiednia pora. Około 7:30 powinienem znaleźć się na lotnisku i wtedy do odlotu pozostaną mi ponad 2 godziny czasu. Samolot do Zurichu odlatuje bowiem o godzinie 9:45. Spokojnie biorę się więc za poranną toaletę. Spakowany, wychodzę na korytarz pare minut przed godziną 7 i powoli staczam mój ciężki bagaż po schodach. Gdy docieram do parteru, zjawia sie brat Adrian. Jeszcze tylko krótka wędrówka pustym korytarzem i drzwi gościnnego klasztoru zamykają się za mną. Franciszkanin życzy mi szczęśliwego lotu i opieki Bożej na całą podróż. Warszawski poranek wita mnie chłodem. W pobliskim markecie kupuję 3 bułki i za chwilę dochodzę do przystanku autobusowego przy ul. Woronicza. Przystanek jest pusty i z rozkładu jazdy wynika, że mój autobus w kierunku Okęcia odjechał chwilę wcześniej. Na następny czekać muszę 20 minut. Po drugiej stronie ulicy stoi okrągły gmach Telewizji Polskiej. Czekanie trochę się przeciąga. Gdy wreszcie z dużym opóźnieniem nadjeźdża oczekiwany autobus o numerze 182, z przerażeniem stwierdzam, że jest przepełniony. Ponieważ środkowymi drzwiami wysiada akurat kilka osób, momentalnie wciskam się tam z moją ogromną walizą. Kierowca autobusu musi dwukrotnie powtarzać manewr zamykania drzwi, bo ścisk we wnętrzu autobusu skutecznie to udaremnia. Czuję parcie na plecy, które zmusza mnie do stania na czubkach palców. Pozycja ogromnie niewygodna. Trwa to około 15 minut. Potem w autobusie robi sie luźniej. Na końcowym przystanku osiedla Okęcie uświadamiam sobie, że autobus ten nie dojeżdża na lotnisko. Muszę tym samym autobusem wrócić 4 przystanki z powrotem do ul. Żwirki i Wigury, a potem przesiąść się na inny autobus, który dopiero dowozi mnie przed sam dworzec lotniska. Gdy wchodzę do holu odlotów, jest już godzina 8:20. Szwajcarskie stoisko odpraw znajduje się w nowooddanym Terminalu 2 i stoi już przed nim spora ilość osób. Staję w kolejce i po około 20 minutach mój bagaż wędruje na ruchomą taśmę, która w początkowym odcinku sprawdza jego wagę. Obsługujący mnie pracownik stoiska stwierdza, że bagaż ma nadwage, za którą będę musiał zapłacić 120$ lub wyładować z walizy ~ 5 kg. i zrobić z tego bagaż podręczny. Bardzo mnie to zaskakuje! Kupno dodatkowej torby, która będzie spełniała rolę bagażu podręcznego możliwy jest tylko w holu odlotów starego dworca, czyli na Terminalu 1. Umieszczam szybko ciężką walizę na wózku i pędzę za strzałkami prowadzącymi mnie do Terminalu 1. W jednym z licznych tam kiosków kupuję dużą, czarną, plastikową torbę i zatrzymuję się w ustronnym miejscu by przepakować moją walizę. Wyjmuję kilka książek, bo ich cięzar jest największy i robię z tego bagaż podręczny. Sprawdzam wagę torby i z ulgą patrzę jak wyskakuje cyfra 6 kg. Wszystko teraz powinno się już zgadzać. Wracam pośpiesznie przed szwajcarskie stoisko, gdzie moja dalsza odprawa przebiega już bez kłopotów. Spoglądam na zegar na którym wskazówki niespodziewanie szybko przesunęły się, wskazujac 9:20. Najpierw odprawa antyterrorystyczna a potem szybkim krokiem udaję się pod wskazany na boardingpassie nr gate’u. Trwa tu już odprawa pasażerów. Na płycie lotniska czeka autobus, który podwozi nas pod stojący w oddali samolot z niemieckimi znakami. Zajmuję miejsce obok dżentelmena w starszym wieku, siedzącego tuż przy oknie. Z głośników pokładowych słychać głos stewardessy witającej pasażerów najpierw w języku niemieckim a potem angielskim. Jeszcze tylko krótkie powitanie przez kapitana pilotującego nasz samolot. Stewardessy demonstrują w tym czasie pasażerom jak korzystać z kamizelek ratunkowych i urzadzeń doprowadzających powietrze, w razie dekompresji samolotu. Po chwili ruszamy w kierunku pasa startowego.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
pielgrzym
Ryszard Szostak
zwiedził 12% świata (24 państwa)
Zasoby: 109 wpisów109 115 komentarzy115 1346 zdjęć1346 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.10.2011 - 04.10.2011
 
 
31.08.2010 - 01.03.2011
 
 
02.08.2010 - 23.08.2010