Opisywanie tego, jak przebiegały poszczególne etapy uważam za ciekawe ale tylko dla kogoś, kto chciałby ten szlak pokonać osobiście.Zainteresowanych odsyłam do książki zatytułowanej DROGA ŚW. JAKUBA. Jest to przewodnik pielgrzyma do Santiago de Compostela, napisany przez Stanisława Burdzieja, ks.Wojciecha Miszewskiego i Romana Rochmana. Książkę tę zakupiłem na 12 godzin przed wyruszeniem w podróż i była mi w czasie trwania pielgrzymki bardzo przydatna. Tutaj, ograniczę się więc tylko do ogólnego przedstawienia, jak wyglądał mój pielgrzymi dzień.
Schroniska ( albergue )
Były to przeważnie duże pokoje, w których znajdowały się piętrowe łóżka z grubymi materacami i podgłówkami. Na takim łóżku spałem we własnym śpiworze a głowę kładłem na swoim ręczniku. Obok toalet zawsze znajdowały się kabiny z prysznicami. Po trudach wędrówki, pod ciepłym prysznicem można było znakomicie zregenerować swoje siły. Schroniska były miejskie i prywatne. Za prywatne trzeba było zawsze uiszczać opłatę w wysokości 3-5 euro. Zdarzyło mi się jednak, że 13 dnia wędrówki, gdy uszkodziłem sobie boleśnie lewą stopę, musiałem nocować w Terradillos de Templaros w prywatnym i jedynym tu schronisku za 7 euro. Na dodatek nie było tu żadnego sklepu i zmuszony byłem zjeść kolację w kuchni gospodarza za kolejne 7 euro. Tymczasem za 5 euro w sklepie mogłem zaopatrzyć się w jedzenie na 2 dni. No cóż, błędy zawsze są kosztowne a z mojej strony błędem było niestaranne opracowanie tego dnia marszruty. Gdy pielgrzymka osiągnęła półmetek okazało się, że liczba pielgrzymujących gwałtownie wzrosła. Schroniska „pękały w szwach” - nocowano więc na gołych podłogach w korytarzach, w kuchni, gdzie się dało. Wielu pielgrzymujących, dysponując tylko kilkunastoma dniami wolnymi, zaczynało pielgrzymkę od jej etapów środkowych. Kilkakrotnie więc wtedy i ja spałem w gorszych warunkach. Schronisko w Villafranca Montes było zlokalizowane wyłącznie pod 4-osobowymi namiotami. Nocowałem tam 23 lipca, razem z dwójką poznanych wcześniej Polaków z Poznania. Wieczór był ciepły lecz w nocy było bardzo zimno. Kilka razy budziłem się zakładając na siebie kolejno: sweter, spodnie od dresu i skarpetki, normalne spodnie. W Santiago de Compostela duże schronisko municypalne znajdowało się 5km przed Katedrą. Po dojściu do Katedry nie wszystkim chciało się tyle kilometrów cofać, więc mogli skorzystać z noclegów w mieszkaniach prywatnych ale za cenę minimalną - 15 euro.
Jedzenie
Najtańszą formą odżywiania się było kupowanie produktów w sklepie i sporządzanie z nich posiłków. W większości schronisk znajdowały się kuchnie, więc można było sobie przygotować w nich coś na ciepło. Monika i Paweł z Poznania zrobili raz na kolację makaron z sosem pomidorowym i posypany żółtym serem. Musiałem im za koszty tej kolacji zwrócić 1,30 euro. Zjadłem jednak dwa duże talerze a makaronu starczyło jeszcze dla bardzo sympatycznego Brazylijczyka i pary włoskich kolarzy, którzy akurat pojawili się w schronisku. Nie zmarnowało się nic. W mniejszych miejscowościach sklepów nie było. Kwitł tam handel obwoźny. Samochód z pieczywem obwieszczał głośno klaksonem że przyjechał i przesuwając się wolno przez osadę sprzedawał swoje produkty. W każdej miejscowości, nawet najmniejszej, były bary i tam można było coś dostać do zjedzenia. Jak przedstawiała się jednak relacja cenowa zakupów w sklepie a w barze zobrazuję przykładem: 1 litr dobrego piwa „San Miguel” w sklepie kosztował 0,93 euro natomiast tą sama ilość piwa w barze (tyle że dobrze schłodzonego) można było kupić ale już za 5 euro. Nie zaglądałem więc do barów ale czasami było to koniecznością. W sklepach zaś kupowałem: bułki paryskie, salami, parówki frankfurckie, tuńczyki w oleju, jajka i ser ale ten był dość drogi. Z owoców: brzoskwinie (bardzo słodkie), winogrona, śliwki (bardzo duże i słodkie). Brzydkie i drogie były pomidory. Na kolacje dość często kupowałem piwo. Na początku wędrówki pewien kolarz z Francji z którym dzieliłem pokój 4 osobowy, zaprosił mnie do restauracji na kolację. Najpierw podano talerz z sałatką warzywną, potem rybę gotowaną z lampką wina i na koniec lody. Kosztowało to ponad 13 euro. Chciałem mu te koszty zwrócić ale nie chciał o tym słyszeć. Zaprosiłem go więc na rewanż do Bydgoszczy bo nigdy dotąd w Polsce nie był. Wyjątkowo miłe przyjęcie spotyka wszystkich w schronisku w Granon. Mieści się w XII-wiecznych murach klasztoru, bezpośrednio przylegającego do romańskiego kościoła. Śpi się wprawdzie nie na łóżkach, tylko na grubych materacach leżących na kamiennej posadzce ale gospodarze schroniska - para starszych już Holendrów, każdego traktują jak członka rodziny. Wieczorem około 40 osób z kilkunastu narodowości i kilku kontynentów zasiadło do wspólnej kolacji przy stołach ustawionych w podkowę. Był makaron z mięsem i warzywami, sałatki warzywne i owocowe, wino, ciasta i owoce. Po posiłku, wszyscy przeszli do pomieszczenia obok, czyli znaleźli się na kościelnym chórze, gdzie odbyło się oratorium w 4 językach - hiszpańskim, francuskim, niemieckim i angielskim. Protestowałem, że w grupie znajduje się 5 Polaków i modlitwa powinna być odmówiona również w języku polskim, ale Holender z życzliwym uśmiechem wyjaśnił mi, że jest to niemożliwe gdyż on, nie zna polskiego. Następnie, imiona wszystkich obecnych zapisane zostały w grubej księdze. Rano natomiast każdy mógł napić się gorącej kawy i zjeść herbatniki z dżemem a przed wyjściem żegnany był czule przez oboje Holendrów. Nie wiem skąd czerpali środki na takie przyjęcia, skoro nie było opłaty za pobyt w tym schronisku a w recepcji stała tylko puszka gdzie można było wrzucać tzw. „donativo” - czyli „co łaska”.
Uczestnicy pielgrzymki
Największą grupę narodowościową stanowili oczywiście Hiszpanie. Ich język dominował nie tylko w schroniskach ale i na trasie pielgrzymki. Ogólnie przyjętym pozdrowieniem było "O la"jak również "Buen Camino!" - odnoszące się ściśle do pielgrzymów, oraz "Buenos Dias!" Na początku pielgrzymki, któregoś popołudnia idąc ulicą w jakiejś małej miejscowości, mijałem grupę starszych pań wypoczywających na krzesełkach przed domem. Panie siedziały dość cicho ale kiedy odezwałem się „Buenos Dias”, wszystkie jak na komendę usiłowały mi wyjaśnić, że o tej porze dnia pozdrowienie brzmi „Buenos Tardes”. Więcej już tej gafy nie popełniłem.
Następną dużą grupę stanowili Włosi. Zawsze zachowywali się bardzo głośno. Prawie przez 3 tygodnie spotykałem się na noclegach z pewną „włoską rodzinką” składającą się z około 7 osób. Mama zawsze przyrządzała wszystkim smaczne, ciepłe posiłki a ojciec każdą kolację popijał winem. Potem byli Francuzi. Najwięcej jechało ich na rowerach. Byli również Niemcy, Holendrzy, Czesi,Słowacy, Słoweńcy, Brazylijczycy, Amerykanie, Kanadyjczycy no i Polacy. Spotkałem również Japończyka, Australijczyka i Peruwiankę. Polaków spotkałem w sumie 8-miu. Oprócz wymienionej już młodej pary z Poznania, było jeszcze młode małżeństwo Figurskich z Krakowa, około 40-letni ksiądz - dr filozofii z Krakowa, 28-letnia nauczycielka hiszpańskiego z Warszawy, Mariusz - kleryk z francuskiego seminarium w Aix en Provance i młody ksiądz z Zamościa, przebywający w Hiszpanii już od 1,5 roku. Tego ostatniego spotkałem w dniu 18 lipca, po mszy w starym kościele w Cizur Menor.
Wszyscy piesi uczestnicy pielgrzymki podpierali się na trasie kijami. Niektóre kije wykonane były bardzo starannie i przypominały biskupi pastorał. Większość posiadała metalowe okucie. Gdy szli asfaltem lub drogą betonową, słychać ich było z daleka. Cena najprostszego kija wynosiła 30 euro. Niektórzy sami je sobie strugali. Ja należałem do mniejszości idącej bez kija.
Pielgrzymkę odbywać można pieszo, na rowerach i na koniach. Spotkałem grupę 7 jeźdźców i 3 udało mi się sfotografować.
Drogowskazy
Trzeba przyznać, że licząca 765km. trasa pielgrzymki oznakowana była bardzo dobrze i trudno było z niej zboczyć. Najczęściej była to żółta strzałka namalowana na murze, na drzewie, na asfalcie lub na kamieniu, pokazująca jednoznacznie kierunek marszu. Było to niezmiernie ważne w momentach, gdy drogi się rozwidlały. Oprócz tego co jakiś czas spotykało się duże niebieskie tablice z żółtym napisem „Camino de Santiago” i stylizowanym na kształt słonecznych promieni - rysunkiem muszli a także strzałką. Muszla jest symbolem zawodu jaki uprawiał św.Jakub, zanim został apostołem - był rybakiem. Trzy takie muszle wielkości dłoni przywiozłem ze sobą z Santiago. W miastach, drogowskaz z napisem „Camino de Santiago” umieszczany był na równi z innymi drogowskazami. Ponadto spotkać było można chodniki z wykutą na nich muszlą lub muszlą metalową, umieszczoną na płycie chodnika. Wszystkie one znajdowały się dokładnie na trasie pielgrzymki i ewidentnie pomagały w marszu bo każdy prawie szedł sam. W Galicji natomiast, przez którą przebiegały ostatnie etapy, na trasie marszu co 0,5km wbity był betonowy słupek z widoczną muszlą i informacją, ile jeszcze kilometrów drogi pozostaje do Katedry w Santiago.
Tak dobre oznaczenie trasy nie uchroniło mnie jednak od zejścia z niej w miejscowości położonej tuż przed Pampeluną. Wszedłem do sklepu który nie znajdował się na trasie, żeby kupić coś do jedzenia i po wyjściu z niego miałem kłopot z odnalezieniem szlaku. Zapytany o drogę starszy już Hiszpan wskazał mi kierunek na Pampelunę ale nie była to „Camino de Santiago”. Dopiero w samej Pampelunie udało mi się odnaleźć szlak z żółtymi strzałkami.
Harmonogram codziennych zajęć
Budziłem się zwykle o 6:30 ale wtedy sala w schronisku była już prawie pusta. Wszyscy starali się wstawać wcześnie, żeby nie przemierzać trasy w samo południe. Niektórzy rozpoczynali marsz już o godz. 5, kiedy było jeszcze zupełnie ciemno. Wiem z informacji uzyskanych od poznaniaków, że wychodząc kiedyś tak wcześnie pobłądzili i potem przez 3 godziny z latarką w ręku szukali właściwej trasy. Mnie to nie groziło. Zanim się ogoliłem, umyłem, spakowałem i najadłem mijało zwykle 1,5 godziny. Nigdy się nie spieszyłem bo wiedziałem, że dla mnie marsz w samo południe nawet przy bezchmurnym niebie nie stanowił żadnego problemu. Wychodziłem więc ze schroniska zwykle około godz. 8. Na pierwszy postój zatrzymywałem się około godz. 11. Łączyłem go przeważnie z II śniadaniem. Po godzinie ruszałem dalej i kolejny postój przypadał około 14:30 do 15:30. Na tym postoju zwykle kładłem się na karimatę i nogi umieszczałem wyżej, żeby dobrze odpoczęły. Potem pozostawało już tylko dojście do schroniska, gdzie docierałem na godz. 17. W tym też czasie najczęściej robiłem zakupy, żeby je jak najkrócej dźwigać. Jeśli byłem bardzo zmęczony to w schronisku najpierw przez pół godziny leżałem na łóżku. Potem brałem prysznic i prałem spoconą bieliznę i skarpetki. Pranie powieszone nawet przed godz.19, do wieczora robiło się suche. Około godz. 20 odbierałem telefon od siostry z Krotoszyna i jadłem kolację. Przed snem celebrowałem codziennie rytuał moczenia stóp w ciepłej wodzie z szarym mydłem i spać kładłem się przeważnie po godz.22
Krajobraz
„Drogę św. Jakuba”- po hiszpańsku „Camino de Santiago”, podzielić można na 3 odcinki. Pierwszy to odcinek górzysty z Pirenejami i licznymi wzniesieniami i lasami, ciągnący się aż do Villafranca Montes. Potem od Burgos zaczyna się kastylijska meseta - teren równy jak stół i pozbawiony drzew. Widać tylko niebo i ziemię i ścieżkę, którą wędrują pielgrzymi. Za Leon wielki płaskowyż znika i zaczynają się znowu góry - odcinek trzeci, ciągnący się aż do Santiago. Duże wrażenie wywarła na mnie położona wysoko w górach osada O`Cebreiro. Była tu kiedyś rzymska warownia i pozostały z niej jeszcze okrągłe budynki tzw. pallozas, liczące sobie ponad 1500 lat. Jest również kościółek romański z IX w. w którym wieczorem byłem obecny na mszy. Powietrze jest tu czyste i chłodne a widoki gór w pełnym słońcu po prostu zapierają dech.
Kościołów jest w Hiszpanii mnóstwo. Niewielkie miasta jak Astorga czy Ponferrada pyszniły się wspaniałymi katedrami i bazylikami. Jak pięknie odnowione były liczne kościoły romańskie, liczące sobie prawie 1000 lat. Niestety większość z nich oglądać można było tylko z zewnątrz bo ich bramy były zamknięte. W Hiszpanii brakuje księży i mszy odprawia się też mało. W tak dużym mieście jak Leon, w miejscowej olbrzymiej katedrze w niedzielę, pierwszą mszę odprawiano dopiero o godz.9 i to nie w nawie głównej ale w bocznej. Ludzi niestety też było bardzo mało - około 20 osób. W czasie 4 tygodni pobytu w Hiszpanii uczestniczyłem w 6 mszach.