czwartek 7 kwietnia 2005r.
W Kom-Ombo zeszliśmy z pokładu jeszcze przed śniadaniem, żeby obejrzeć znajdującą się przy brzegu Nilu świątynię z jasnego piaskowca w której czczono boga Horusa z głową krogulca i boga Sobka z głową krokodyla. Z tego też względu świątynia ma dwa wejścia, a co za tym idzie również dwie nawy zakończone oddzielnymi sanktuariami. Rozkwit Kom Ombo nastąpił w czasach ptolemejskich. Stacjonujący wówczas w tym sektorze żołnierze, tak z oddziałów piechoty jak i konnicy, walnie przyczynili się do wzniesienia , za czasów Ptolemeusza V, nowej świątyni ku czci Apollina, utożsamianego tu z Horusem. Ze wspaniałych budowli otaczających świątynię pozostało niewiele: brama w murze okalającym temenos (święty okręg świątyni), kilka kolumn, nędzne resztki pylonu i parę kaplic. Po godzinie zwiedzania, wracając z całą grupą na statek, zatrzymuję się przed straganem z długimi sukniami arabskimi. Za galabiję która mi się podobała, Arab żąda 45 $. Chcę więc odejść, ale Arab zatrzymuje mnie prawie siłą. Pyta ile zapłacę. Mówię mu, że dam 10 $. Na to on, że suknia jest ręcznie haftowana i dlatego tyle kosztuje. Argument ten, jest dla mnie oczywistym kłamstwem. Trzy elementy brokatowe wykonane są maszynowo i przyszyte do bawełnianego materiału sukni. Targowanie trwa dość długo aż wreszcie uzgadniamy cenę na 18 $. Jeszcze jest kłopot z wydaniem mi przez Araba 2 $ z wręczonej mu 20-dolarówki. A tymczasem podbiega do mnie inny Arab i pyta czy jestem z "Rosetty", bo tam szukają jakiegoś zaginionego Polaka. Okazało się, że po powrocie naszej grupy, statek miał natychmiast odpłynąć ale brakowało 1 pasażera. Doliczyli się tego z odbieranych po powrocie wyjściówek. Gdy wszedłem do jadalni większość kończyła już jeść śniadanie. O.Marian, wyraził mi swoje niezadowolenie, gdyż „program naszej pielgrzymki jest bardzo napięty i liczy się każdy stracony kwadrans”. Przyznałem mu w pełni rację. Po śniadaniu wraz z innymi przenoszę się na najwyższy pokład, gdzie można opalać się na rozłożonych leżakach, kąpać w mini basenie lub po prostu pogawędzić z bliskimi osobami. Rejs po Nilu jest naprawdę dużą frajdą. Siedząc w wygodnym leżaku, popijam z wolna zimny sok grejpfrutowy i patrzę na przesuwający się przed oczyma egzotyczny krajobraz Egiptu. Choć słońce mocno przygrzewa ale od Nilu wieje przyjemna, chłodna bryza. Można w takiej chwili zapomnieć o troskach tego świata. Pech jednak nie opuszcza mnie tego dnia. Rano zmieniłem w aparacie fotograficznym film ale niezbyt starannie zaczepiłem końcówkę filmu o szpulę do naciągania. Końcówka nie zaczepiła się i film się nie przesuwał, choć licznik na aparacie pokazywał kolejne, zrobione zdjęcia. Dopiero po 36 wykonanych zdjęciach, gdy dotarliśmy już do Teb, zorientowałem się, że wszystkie zostały wykonane na jednej klatce. Moje wspomnienia z rejsu statkiem w dół Nilu nie zostały utrwalone ani jednym zdjęciem. A świątynie w Kom-Ombo, Edfu, Luxorze, Karnaku i Tebach były naprawdę piękne, choć zachowane przeważnie we fragmentach. Szkoda. Potęga faraonów, wyrażająca się w tych budowlach pozostanie już tylko w mej pamięci. Pocieszam się zaś tym, że kiedy nasz poeta Juliusz Słowacki zwiedzał te tereny w październiku 1836r. też nie miał aparatu fotograficznego, gdyż wynaleziono go dopiero 3 lata później. Widział też znacznie mniej obiektów, gdyż były jeszcze zasypane piaskiem Sahary.
Edfu
Po obiedzie statek zatrzymuje się w miejscowości Edfu. Swój rozgłos zawdzięcza Edfu znajdującej się tu świątyni, poświęconej bogu Słońca Horusowi, wyobrażanemu z głową sokoła. Jego świątynia należy do najlepiej zachowanych obiektów na terenie całego Egiptu i jest typowym przykładem ptolemejskiego wystroju wnętrz świątyń. Jej budowa rozpoczęta przez Ptolemeusza III w 237 r.p.n.e., ukończona została dopiero po 170. latach, w roku 57p.n.e. Wznoszący się tu pylon o wysokości 36 m i szerokości 64 m jest drugim co do wielkości w Egipcie. Zdobią go monumentalne reliefy pokazujące ptolemejskich władców składających ofiary bogom i odnoszących zwycięstwo nad swymi wrogami. Już w 1798 r. członkowie Egipskiej Ekspedycji generała Napoleona Bonapartego stwierdzili, że domy zamieszkujących w tej okolicy fellachów pobudowane zostały wokół, a nawet - na dachu wielkiej świątyni! Jednak dopiero w 1860 r. Auguste Mariette rozpoczął regularne odsłanianie świątyni, odkopując ją spod piachu i śmieci, które w Sali Hypostylowej sięgały aż do wysokości kapiteli. Jeśli pominąć pewne stosunkowo drobne zresztą zniszczenia na poziomie wieńczących mury gzymsów, Wielka Świątynia Horusa jest właściwie nietknięta. Ściany świątyni, kolumny oraz zachowane fragmenty sufitu ozdobione są delikatnymi reliefami przybliżającymi nam sceny obrzędowe i mity na temat Horusa. Świątynia znajduje się 4 km od miejsca gdzie zacumował nasz statek. Spacer przez całe niemal Edfu na pewno by nam się przydał, ale z braku czasu, do świątyni dowiozły nas czteroosobowe dorożki. Prezentowały się różnie - niektóre bardzo już wysłużone. W kolorze czarnym, z jaskrawymi ozdóbkami i każda wysadzana jak największą ilością metalowych, błyszczących okuć. Nie lepiej wyglądały konie. Z uwagi na upał, każda dorożka miała podniesiony dach. Przeszkadzało to trochę w swobodnym patrzeniu na ulice miasta. Po obejrzeniu świątyni, każdy woźnica z łatwością odszukiwał tych, których przywiózł i zapraszał z powrotem do swej dorożki. Pomimo że wszyscy dorożkarze opłaceni byli z góry przez Ahmeda, to po zakończonej przejażdżce, każdy z nich usiłował wydusić od swoich klientów jeszcze po parę dolarów.
Przed kolacją uczestniczymy we mszy świętej, która odbywa się w sali kawiarnianej. Nasz statek płynie już w kierunku Luksoru. Wchodzących na kolację, wita dziś mini orkiestra grających na bębnach kelnerów. Jest to zapowiedź przewidzianej na wieczór zabawy disco. Program naszej grupy pielgrzymkowej przedstawia się nieco inaczej. O godz.21 gromadzimy się wszyscy na najwyższym, wypoczynkowym pokładzie. Wieczór jest chłodny a na roziskrzonym gwiazdami niebie widać wyraźnie Wielki Wóz, Gwiazdę Polarną, gwiazdozbiór Oriona i jasno świecącego Syriusza. Ubrani nieco cieplej, siadamy w dużym okręgu i przez ponad pół godziny w milczeniu kontemplujemy śmierć naszego Papieża. Schodząc do swoich kajut, przechodzimy obok rozbawionej sali, pulsującej głośną muzyką i szybkimi, arabskimi rytmami. Nikt z Polaków nie bierze jednak udziału w tej wesołej zabawie. Ahmed wręcza mi dwa, zamówione u niego wcześniej srebrne wisiorki za 20$. Mają kształt królewskich kartuszy z wypisanymi przy pomocy hieroglifów imionami moich córek. W sklepiku jubilerskim, który znajduje się na statku, dobieram do nich dwa srebrne łańcuszki. Ciekawe jak ocenią te drobiazgi moje córki.