poniedziałek 4 kwietnia 2005r.
Ranek jest słoneczny, ale z okien naszego pokoju widzę, że spieszący do pracy Arabowie ubrani są w większości w swetry. Ulica nie wygląda ciekawie. Wszędzie widać leżące śmieci i wyczuwa się ogólnie panujący tu bałagan. Śniadanie jemy o godz. 8 i zaraz potem autokar wiezie nas pod piramidy. Nasz hotel znajduje się w Gizie, więc przejazd trwa króciutko. Z parkingu znajdującego się na pustynnym już obrzeżu, widok olbrzymich piramid robi na mnie spore wrażenie. Przypominają mi się słowa generała Napoleona Bonapartego, wypowiedziane tu 207 lat temu do stojącej przed nim armii: „Żołnierze, 40 wieków na was patrzy!”. Te same piramidy patrzą dziś na mnie. Największa z nich, uznana przez starożytnych Greków za jeden z siedmiu cudów świata, została wzniesiona na polecenie faraona Cheopsa około 2.525 r. W/g Herodota, wzniesienie samej tylko rampy do transportu budulca trwało 10 lat a budowa piramidy - kolejne 20. Po dziś dzień jest ona największą kamienną budowlą w świecie. Mamy godzinę czasu na obejrzenie piramid z bliska i wykonanie zdjęć. Gdy oddalam się samotnie, podbiega do mnie jakiś młody Arab i pyta skąd jestem. Patrzę na jego zaciekawione spojrzenie i wyjaśniam: „From Poland”. Natychmiast wyciąga ze swojej torby dwa białe arabskie nakrycia głowy i mi je wręcza nie żądając zapłaty. Jedno z nich starannie zakłada na moją głowę. W tym czasie podjeżdża do nas inny Arab na wielbłądzie i z niego zsiada. Podchodzę do leżącego na piachu wielbłąda i proszę o zrobienie mi przy nim zdjęcia. Arab bierze aparat i karze usiąść mi na wielbłądzim siodle. Gdy już tam siedzę, daje wielbłądowi polecenie i ten od razu podnosi się. Protestuję przeciw temu zniewoleniu, bo omal nie spadam z wielbłąda ale Arab śmieje się tylko. Wielbłąd rusza a Arab robi mi kilka zdjęć moim Zenitem 3M zapewniając, że jest z zawodu fotografem i umie ten aparat obsługiwać. Po przejażdżce, gdy chcę mu wręczyć 2$ Arab stwierdza, że to za mało i żąda 20$. Uzasadnia ten rachunek tak: 10$ za jazdę na wielbłądzie i 10$ za zrobione zdjęcia. Zgadzam się w końcu na 10$ ale problem w tym, że nie mam przy sobie 10$ tylko całą dwudziestodolarówkę. Wprawne oko Araba dostrzega to od razu. Przybiera teraz dość agresywną postawę i jeszcze natarczywiej upiera się przy swoim. Sytuacja staje się dla mnie kłopotliwa bo jestem sam. Grożę więc Arabowi, że wezwę na pomoc policję, której pełno tu na wielbłądach. O dziwo - ten argument odnosi zamierzony skutek. Arab kapituluje i z dwudziesto dolarówki wydaje mi 10 euro. Mam już dosyć kontaktu z „uprzejmymi” Arabami. Spoglądam na piramidy i wydaje mi się, że nie tylko szydzą sobie z upływającego czasu - jak mawiają Arabowie, ale tym razem i z mojego nadmiernego zaufania do obcych ludzi. Oddalam się szybko w kierunku widocznego niżej Wielkiego Sfinksa i spotykam tam 3 Panie z Włocławka. Razem robimy sobie zdjęcia na tle tego najbardziej tajemniczego i znanego posągu na świecie. Wykuty w monolitycznym masywie kamiennym jako leżący lew z ludzką głową, od przeszło 4. tysięcy lat spogląda niezmiennie na wschód, na zieloną deltę Nilu. Wracamy do naszego autobusu i tu okazuje się, że reszta grupy uczestniczyła w mszy, którą o.Marian odprawił pod gołym niebem na kamieniu przy piramidzie. Jest mi przykro, bo informacja o tym zamiarze jakoś do mnie nie dotarła. Teraz autokar podwozi nas kilkaset metrów na zachód, w głąb Pustyni Libijskiej w miejsce, skąd najlepiej fotografuje się wszystkie 3 piramidy. Pełno tu handlarzy pamiątek, gumy do żucia i lemoniady a także Arabów z wielbłądami i osłami, chętnie pozujących do zdjęć. Mają na sobie galabije i głowy obwiązane białymi chustami. Wracamy teraz autokarem pod Sfinksa ale od strony południowej. Znów odbywa się sesja fotograficzna.
Naszym przewodnikiem w Egipcie jest młody i bardzo sympatycznie wyglądający Egipcjanin o imieniu Ahmed. Na uniwersytecie w Kairze ukończył wydział turystyki i hotelarstwa i od dwu lat jest przewodnikiem głównie polskich wycieczek. Nauczył się trochę języka polskiego od poznanej tu Polki. Za granicą nie był nigdy. Kierowane do nas objaśnienia nie zawsze od razu są zrozumiałe. Pada więc propozycja aby mówił tylko do o.Mariana, a ten z kolei zasłyszane i poprawnie strawione przez siebie informacje będzie przekazywał głośno całej grupie. Niestety, na takie proste rozwiązanie problemu nie zgadza się ambitny Ahmed. Prowadzi nas teraz do dużego, eleganckiego sklepu z perfumami. Spędzamy tu przeszło godzinę czasu na degustacji różnych perfum. W/g mnie jest to godzina stracona, bo perfumy są bardzo drogie i kupuje je zaledwie kilka osób.
Sakkara
O godz. 13 ruszamy do oddalonej o 30 km. na południe Sakkary. Znajduje się tu słynna piramida schodkowa króla Dżosera. Był to najbardziej sławny władca III dynastii. Jego piramida, dzieło mistrza Imhotepa z okało 2.675r. p.n.e., jest pierwszą wielką budowlą kamienną w Egipcie. Początkowo ten grobowiec królewski planowany był jako mastaba, później jednak został poszerzony i podwyższony do 6 stopni. Z tego pomysłu zrodziły się dopiero plany przyszłych piramid w Gizie. Niebo jest bezchmurne a słońce grzeje niemiłosiernie. Z przyjemnością więc chowamy się do wnętrza piramidy Unisa, choć wejście nie jest łatwe. Do podziemia prowadzi wąski, schodzący korytarz i pokonując go, trzeba być mocno pochylonym. Potem wchodzi się do niewielkiego westybulu, gdzie można rozprostować krzyże ale tylko na chwilę. Znów trzeba się mocno pochylić w następnym ciasnym korytarzu poziomym, z którego wychodzi się do obszernego przedpokoju. W lewo, niskie wyjście prowadzi do kaplicy z 3 niszami, a w prawo do sali sarkofagowej. Tak ściany przedpokoju jak i sali sarkofagowej pokryte są gęsto kolumnami hieroglifów. Poszczególne znaki są nadzwyczaj starannie i głęboko wycięte w wapiennych ścianach obu pomieszczeń i pomalowane na zielono. Sarkofag króla Unisa, ostatniego faraona V dynastii, wykonany jest z czarnego bazaltu.
Droga powrotna do hotelu w Gizie jest jednokierunkowa i biegnie wzdłuż bardzo zabrudzonego kanału. W pewnym miejscu kąpią się w nim małe dzieci a kawałek dalej widać leżącą w wodzie martwą krowę. Drogą poruszają się najróżniejsze modele samochodów, często bardzo już stare. Co chwilę wyprzedzamy również drepcące żwawo osiołki, zaprzężone do wyładowanych towarem, najczęściej dwukołowych wozów. Każdy pojazd trąbi bez opamiętania, więc na szosie słyszy się jeden wielki harmider. Mijane wzdłuż drogi domy są przeważnie nie wykończone. Widać to po wystających w górę zbrojeniach z betonowych słupów. Za taki dom, choć zamieszkały już od dawna, nie płaci się tu podatku. Warto więc taki stan „niewykończenia” utrzymywać w nieskończoność.
Papirusy
Ahmed obwieszcza nam, że po drodze zwiedzimy jeszcze fabrykę papirusów. Tą fabryką okazał się duży sklep przy jednej z ulic, cały wypełniony pięknymi ale i dość kosztownymi papirusami. Jeden ze sprzedawców demonstruje nam na sklepowej ladzie jak przebiega proces produkcji tego najstarszego materiału pisarskiego z włókien cibory papirusowej. Właściciel sklepu zajmuje się hodowlą tej rośliny, produkcją papirusu, wykonaniem kolorowych rysunków z hieroglifami i wreszcie sprzedażą gotowego towaru zaopatrzonego w specjalny atest jego firmy. Za 12$ kupuję jeden nieduży papirus wielkości arkusza A3, przedstawiający Ramzesa III na złotym rydwanie, wracającego do domu po zwycięskiej wyprawie. Wieczorem na bazarze kupuję jeszcze dwa inne o podobnej wielkości ale za 2$ , tyle że bez atestu.
Obiad jemy dziś późno bo o godzinie 16:30.
Bazar Chan al Chalili
Ważą się teraz losy tego co czeka nas po obiedzie, gdyż Ahmed stwierdza, że nasz program na dziś został już wyczerpany. Proponuje wypoczynek przy telewizorze, spacer zabrudzonymi ulicami Gizy lub odwiedzenie jakiegoś lokalu rozrywkowego. To nam się nie podoba. O.Marian uzgadnia z nim w końcu, że autokar zawiezie nas do starej dzielnicy Kairu na bazar. Każdy z nas musi jednak zapłacić 2$ za koszt transportu. Pomysł ten wszyscy akceptują i w niecałą godzinę później jesteśmy już na placu przed bazarem Chan al Chalili. Pełno tu ludzi. Ahmed uzgadnia z nami, że za 70 minut, wszyscy spotykamy się obok stojącego tu meczetu al-Husajna z pięknym, strzelistym minaretem. Jest już prawie ciemno ale wąskie uliczki mieszczące bazar są pełne gwaru i dobrze oświetlone. Po obu stronach widać stragany uginające się od zgromadzonego tu towaru. Jest wszystko. Mnie interesują wyroby ze skóry i pytam jednego ze sprzedających, jak trafić do takiego sklepu. Arab upewnia się najpierw o jaką skórę mi chodzi - oryginalną czy sztuczną, a następnie każe iść za sobą. W labiryncie wąskich uliczek co chwilę zmieniamy kierunek marszu i już po chwili czuję, że straciłem orientację. W końcu wchodzimy do jakiegoś domu i okropnie ciasnymi, źle oświetlonymi schodami wspinamy się w górę. Na I piętrze trafiamy do dość dużego pomieszczenia, gdzie na półkach widać same skórzane kurtki. Siedzący tu Arab zaprasza mnie do fotela i pyta co chcę kupić. Wyjaśniam mu jak potrafię, że chodzi mi o skórzaną wiatrówkę. Stawia mnie przed dużym lustrem i zaczyna się przymierzanie. Widząc moją niezadowoloną minę, co chwilę zakłada na mnie coś innego. Wreszcie za piątym chyba podejściem, fason wiatrówki spełnia moje oczekiwania i zaczynam się jej przyglądać uważniej. Pytam o cenę. Arab wystukuje ją na kalkulatorze - 300$. Kręcę głową i wymieniam 200$. Targowanie trwa czas dłuższy i ostatecznie płacę za wiatrówkę 230$. Mój arabski przewodnik czeka cierpliwie i razem wracamy do miejsca skąd widać minaret meczetu al-Husajna. Jaki jest jego udział w przeprowadzonej przed chwilą transakcji, tego nie wiem. Ahmed wyjaśniał nam, że najniżej opłacane nauczycielki, zarabiają w Egipcie tygodniowo 40$ a urzędnicy w bankach około 200$. Po drodze kupuję jeszcze skórkowy portfel z wytłoczoną Nefretete, dwa papirusy i porcelanowy kubek z niebiesko-złotym ornamentem. W drodze do hotelu, oglądamy Kair by night. Z okien autokaru patrzymy na oświetlone teraz mury potężnej cytadeli i wspaniały meczet alabastrowy - dwa, niekwestionowane symbole Kairu. Kolację jemy dziś dopiero o 21:15.