Geoblog.pl    pielgrzym    Podróże    W 67 dni dookoła świata    Powrót do Londynu
Zwiń mapę
2007
18
paź

Powrót do Londynu

 
Wielka Brytania
Wielka Brytania, Londyn
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 48916 km
 
18 październik, czwartek
Podróż z Singapuru do Londynu mija mi dość szybko, pomimo że przebywam w samolocie aż 13 godzin. Wysiadając na lotnisku Heathrow nie czuję zmęczenia. Odprawa podróżnych przebiega bardzo sprawnie i około godziny 5 wsiadam z moimi bagażami do metra. Przejazd z lotniska Heathrow do centrum Londynu trwa godzinę. Zmieniając linię metra, wysiadam na stacji Victoria, bo tu właśnie znajduje się również dworzec autobusowy. Z tego dworca o godzinie 15 odjeżdża autobus do Polski. Nie wiem tylko z którego miejsca, bo dworzec jest bardzo duży. Na moim bilecie miejsce odjazdu określone jest dość enigmatycznie – „obok fontanny”. Przez dłuższy czas szukam tego miejsca. Fontannę już widzę ale nadal miejsce w którym mogę oczekiwać autobusu pozostaje dla mnie zagadką. W jednym ze znajdujących się tu licznie biur podróży otrzymuję informację, że niedaleko stąd znajduje się pomieszczenie biura polskiego. Drzwi tego biura są jeszcze zamknięte, więc idę do pobliskiego baru zjeść śniadanie. Spotykam tu kilku Polaków w moim wieku. Przyjechali przed chwilą autobusem spod Rzeszowa. Wieczorem, po załatwieniu jakichś zakupów, wracają z powrotem do domu. W Londynie są po raz pierwszy. Nie bardzo garną się do rozmowy ze mną. Jest już godzina 9, więc wracam do polskiego biura podróży. W pomieszczeniu siedzi młoda, dość gruba dziewczyna i załatwia właśnie klienta, kupującego bilet do Polski. Trwa to czas jakiś, bo klient chciałby ten bilet na razie tylko zarezerwować. Dziewczyna wyjaśnia mu jednak, że bilet może „tylko kupić” za 90 funtów. Przez cały ten czas, stoję z moimi bagażami. Choć jest kilka wolnych krzeseł, gospodyni pomieszczenia nie uważa za stosowne zaprosić mnie do ich zajęcia. Klient wyciąga w końcu funty i bilet kupuje. Po jego wyjściu zwraca się wreszcie do mnie:
- Słucham....?
-Czy mogłaby mnie Pani zorientować z którego miejsca odjeżdża do Polski autobus z firmy przewozowej „Europa express” ? – i podaję jej trzymany w ręku bilet.
Patrzy na niego przez chwilę i zaraz mi go oddaje.
- Nie wiem gdzie Pan kupił ten bilet i czy on w ogóle jest prawdziwy. Niech Pan zadzwoni do Polski, żeby to Panu wyjśnili – rzuca oschłym tonem.
- Jestem pewien, że bilet jest prawdziwy, ale odjeżdżam z Londynu pierwszy raz i nie wiem w którym miejscu oczekiwać tego autobusu – wyjaśniam jej cierpliwie.
- Ja też nie wiem! – mówi do mnie podniesionym głosem. – Tutaj mieści się biuro podróży, obsługujące 6 linii przewozowych, a nie punkt informacyjny. Ten, kto Panu sprzedał ten bilet, niech teraz martwi się jak Pan ma wrócić do domu – recytuje niemal jednym tchem. – Bilet był wystawiony w czerwcu, a mamy już koniec października. Przez ten czas, wiele takich właśnie firm zdążyło zbankrutować – dorzuca złowieszczym tonem.
Czuję jak narasta we mnie gniew na sposób, w jaki ta młoda osoba mnie traktuje. Nie jestem dla niej klientem, bo nie zostawię w jej kasie 90 funtów, a więc jestem „nikim”. Jestem osobą, którą można bezkarnie potraktować arogancko.
- Jest Pani osobą konfliktową i nie powinna Pani tu pracować – mówię do niej, starając się zachować spokój.
Zrywa się z krzesełka i ruchem ręki pokazując drzwi, krzyczy do mnie:
- Wynocha stąd!
Muszę przyznać, że nie tak wyobrażałem sobie w Londynie kontakt z rodakami. Na szczęście, razem ze mną wychodzi z biura pewien Polak w starszym wieku, który był częściowo świadkiem mojej rozmowy. Klepie mnie po ramieniu i uspokaja:
- Trochę racji ma Pan a trochę ona, bo przecież płacą jej za sprzedane bilety a nie za udzielanie każdemu informacji. Trzeba ją zrozumieć. Mam przy sobie komórkę i mogę połączyć Pana z przewoźnikiem w Polsce. – Chce Pan?
- Nie, dziękuję – odpowiadam trochę roztrzęsionym głosem. – Bilet na pewno jest prawdziwy - dorzucam po chwili.
Podprowadza mnie kilkanaście metrów dalej i pokazując na stojące w tym miejscu autobusy, powiada:
- W tym miejscu ustawiają się wszystkie autobusy odjeżdżające do Polski. Trzeba się tu tylko zjawić godzinę wcześniej i obserwować, na którym autobusie pojawi się napis „Europa-express”.
Ściskam mu na pożegnanie rękę i ruszam na poszukiwanie przechowalni bagażu. Dworzec na Victoria Stacion jest duży, dwupoziomowy z dość skomplikowaną zabudową. W dużym holu odnajduję w końcu właściwy piktogram, który doprowadza mnie do przechowalni. Za pozostawienie plecaka i torby, muszę zapłacić aż 13 funtów.
Wychodzę wreszcie na londyńską ulicę. Jest godzina 10:30 i mam przed sobą prawie 4 godziny wolnego czasu. Pogoda jest słoneczna, ale słońce nie stoi już tak wysoko na niebie jak jeszcze wczoraj w Singapurze. Liście drzew powoli usychają, nabierając jesiennych kolorów. Przechodzę obok Westminster Abbey ale się tu nie zatrzymuję, bo moim celem na dziś, jest zobaczenie Katedry św. Pawła (St Paul’s Cathedral). Dochodzę do Tamizy i szybkim krokiem przemierzam teraz nabrzeżny bulwar. Na rozstawionych gęsto ławkach, przechodnie wystawiają twarze ku słońcu, korzystając z ostatnich być może w tym roku tak ciepłych jeszcze promieni. Bulwar jest również terenem uwielbianym przez biegaczy. Gdy zjawiam się przed katedrą św. Pawła, na zegarze kościelnym brakuje jeszcze 5 minut do godziny 12. Niestety, nie można katedry zwiedzać, bo od 11-stej trwają w niej uroczystości pogrzebowe. Nagle, główne drzwi otwierają się i katedrę opuszcza jakiś prawosławny biskup, cały w czerni zmierzając pośpiesznie do czekajacej na niego limuzyny. Za nim wysypują się kolejni uczestnicy pogrzebu. Widzę eleganckie ladys w ogromnych kapeluszach i dżentelmenów w ciemnych garniturach. Wnioskuję, że żegnano kogoś znacznego. Moje nadzieje na wejście do środka katedry szybko rozwiewa jednak informacja, że katedrę będzie można zwiedzać dopiero od godziny 13. Z żalem, wracam piechotą tą samą drogą na Victoria Station. Nie wiem czy nadarzy mi się jeszcze kolejna okazja na obejrzenie wnętrza tej pięknej budowli. Jutro o tym czasie będę zbliżał się już do mojego domu w Bydgoszczy.



I to jest już ostatni akcent mojej wielkiej podróży. W Londynie był jej początek i tu doczekałem się jej końca. Przeleciałem w powietrzu prawie 45 tys. kilometrów, przebywałem na 5 kontynentach i odwiedziłem 10 krajów. Koszt związany z moją 67-dniową wyprawą, to suma nie przekraczająca 17 tys. zł. Nie spotkała mnie żadna zła przygoda. Prawie wszędzie okazywano mi zwykłą ludzką życzliwość i pomoc. Niczego nie zgubiłem, a wręcz przeciwnie; musiałem kupić dodatkową torbę, żeby pomieścić w niej zebrane w podróży souveniry. Poza kilkugodzinną niedyspozycją żołądkową, cały czas cieszyłem się dobrą kondycją. Spełniły się w końcu moje młodzieńcze marzenia, o dotarciu aż na krańce ziemi. Na spełnienie tych marzeń, czekać musiałem ponad pół wieku.


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (12)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mrutrips
mrutrips - 2008-11-28 00:38
Niestety rownie przykro mialam okazje zawiezc sie na naszych rodakach za granica, jakos to tak wewnetrznie zabolalo... ale wszedzie mozna spotkac dobrych ludzi i tych troche mniej chetnych by pomoc. Zycze Panu, by tych zyczliwych na Pana drodze bylo jak najwiecej i gratuluje odwagi, pasji, kroju slowa, detali, ktorymi opowiedzial Pan swoja podroz. Mam nadzieje, ze za pare lat, za pare doswiadczen uda mi sie z siebie wydobyc cos choc czesciowo rownie wartosciowego. Serdecznie pozdrawiam, Monika Turska
 
 
pielgrzym
Ryszard Szostak
zwiedził 12% świata (24 państwa)
Zasoby: 109 wpisów109 115 komentarzy115 1346 zdjęć1346 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
04.10.2011 - 04.10.2011
 
 
31.08.2010 - 01.03.2011
 
 
02.08.2010 - 23.08.2010