. Następnego dnia rano najpierw załatwiłem sobie na międzynarodowym dworcu autobusowym zmianę terminu mojego wyjazdu do Polski z 21 sierpnia na 12 sierpnia. Potem zjadłem śniadanie i poszedłem oglądać madryckie ulice. Pogoda była słoneczna, więc trwało to do godz. 16. Wtedy musiałem wrócić do hostalu po swój plecak i o godz. 17 żegnałem się już z piękną stolicą Hiszpanii. Autobus wziął kurs na Sarragossę a potem na Barcelonę, którą mijaliśmy o 3 w nocy. Rano obudziłem się już we Francji. Był piątek 13 sierpnia i wtedy nie wiedziałem jeszcze, że będzie on dla mnie wyjątkowo pechowy. W Nicei zatrzymaliśmy się w samo południe a następny autobus do Krakowa odchodził dopiero o godz. 17. Plecak oddałem do przechowalni i tylko z aparatem fotograficznym w ręku ruszyłem oglądać uroki Nicei. Po 2 dniach jazdy autobusami, moje stopy w kostkach były trochę opuchnięte. Gdy znalazłem się na nadmorskiej promenadzie, zszedłem na kamienistą plażę. Trzymany w prawej ręce aparat, którym przed chwila robiłem zdjęcia, schowałem do prawej kieszeni spodni, podwinąłem nogawki aż do kolan i zdjąłem sandały , trzymając je w lewej ręce. Moje stopy oblewały wzburzone morskie fale i przynosiły im prawdziwą ulgę. Ale raptem nadeszła duża fala i oblała mi kolana. Odruchowo prawą ręką podciągnąłem spodnie aby uchronić je od zamoczenia i ten właśnie ruch ręki spowodował, że ulokowany dość płytko w prawej kieszeni aparat fotograficzny, zsunął się do morza.
Ze straty, zdałem sobie sprawę dopiero po chwili, bo spodnie zrobiły się zbyt lekkie. Nie
mogłem sobie tego błędu darować i jeszcze przez godzinę stałem w morzu
licząc na to, że fale wyrzucą aparat z powrotem na plażę. Niestety, nic takiego się nie zdarzyło. Byłem bardzo przygnębiony i uroki prześlicznej Nicei przestały mnie już interesować. Wraz z aparatem straciłem moje wszystkie zdjęcia zrobione w Santiago, Madrycie i Nicei.
Do Krakowa autobus przyjechał w sobotę o godz. 17:30. Tu również padał deszcz, który w tych ostatnich dniach był dla mnie prawdziwą zmorą. O odwiedzeniu kuzyna nie było mowy. Odczuwałem ponadto dość duże zmęczenie. Z Krakowa pociąg odjechał o 22:15 i w Bydgoszczy był o 5:30 rano w niedzielę. Na dworcu witała mnie starsza córka z mężem i mój pies Lassie. Byłem szczęśliwy, że wreszcie się wykąpię i odpocznę. Mimo tego końcowego pecha, moją pielgrzymkę do grobu św. Jakuba uważam za osobisty sukces. Na wyjazd do Fatimy, którą przewidywałem w swojej pielgrzymkowej wędrówce po dotarciu do Santiago de Compostela, będę musiał jeszcze trochę poczekać.