Następnego dnia rano deszcz padał znowu a na niebie wisiały bardzo ciemne chmury. Była już godz. 8:30 i powinienem ruszać, żeby zdążyć dojść do dworca autobusowego na godzinę 10. Przerażała mnie jednak wizja ponownego przemoczenia. Na szczęście spotkałem Polkę - tę od jęz.hiszpańskiego z Warszawy i ona podpowiedziała mi, że ze schroniska odchodzi do Santiago autobus za 0,7 euro. Trzeba tylko zejść 100m niżej. Na odcinku tych 100m i tak zmokłem ale po 15 minutach byłem już w centrum Santiago. Teraz tylko trzeba poczekać na autobus nr 10, który podwiezie mnie do dworca autobusowego bo deszcz wciąż pada. Czekam 20minut aż wreszcie autobus nadjeżdża. Na dworcu jestem o godz. 9:50 ale wtedy okazuje się, że na kurs do Madrytu na godz.10 nie ma już miejsc. Trzeba czekać na następny autobus, odchodzący za 4 godziny. Pocieszam się tym, że mogę schować się w poczekalni dworca i nie muszę znowu moknąć!
Gdy opuszczałem Santiago, autobus tonął w strugach deszczu. Dopiero 200km przed Madrytem a więc po 7 godzinach jazdy, niebo wypogodziło się. Madryt witał mnie wieczornym ciepłem dużego miasta i gwarem ulicznych kawiarni. Była godz. 22:30. W łóżku, które kosztowało mnie 30 euro, znalazłem się o godz. 1 w nocy.