poniedziałek 11 kwietnia 2005r.
Gdy gromadzimy się z bagażami przed recepcją, hotel jeszcze śpi. Tylko służby porządkowe mają pełne ręce roboty. O.Marian wręcza wszystkim indywidualne bilety na przejazd promem. Noc jest chłodna. Załadunek bagaży do autokaru przebiega sprawnie i po godzinie jazdy zatrzymujemy się na dość dużym, bardzo słabo oświetlonym placu. Dźwigając w ręku bagaże, zbliżamy się do dużej stalowej bramy, która na razie jest jeszcze zamknięta. Gdy po pewnym czasie wychodzi z niej jakiś Arab i zaczyna sprawdzać nasze bilety, to okazuje się, że nie mamy przy sobie wejściówek, upoważniających do rejsu. Trzeba je odebrać indywidualnie w kasie, która znajduje się po przeciwnej stronie placu w odległości co najmniej 200 m. Ruszamy więc objuczeni bagażami w poszukiwanie tej kasy a potem, po otrzymaniu wejściówki telepiemy się z powrotem pod żelazną bramę. Pomimo iż noc jest chłodna czuję, że moja koszula zrobiła się mokra. Czekamy teraz na ponowne otwarcie bramy. Po chwili ukazuje się w niej aż 3 Arabów i rozpoczyna się wpuszczanie. Każdy ma mieć w ręku przygotowany do kontroli paszport i wejściówkę. Dokumenty te sprawdza tylko jeden z trójki Arabów. Noc jest ciemna, przy bramie nie pali się żadna latarnia a w paszporcie nie sposób odczytać nawet dużej litery, więc nie rozumiem, jak w tych prawdziwie egipskich ciemnościach Arab cokolwiek widzi. Kolejka oczekujących z naszej grupy powolutku się zmniejsza, ale rośnie już następna - pasażerów indywidualnych. Za bramą ciągnie się rozległy pas betonowego nabrzeża, przy którym w oddali czeka na nas prom. Trzeba więc zebrać w sobie siły i przewędrować z ciężkim bagażem kolejne 200 m. Dlaczego w tym porcie nikt nie wpadł na pomysł ustawienia ręcznych wózków do indywidualnego transportu walizek, tego też nie rozumiem. Przed wejściem na prom, ciężki bagaż odbiera od nas obsługa statku. Prom nie jest duży i ma tylko jeden pokład z nienumerowanymi fotelami, więc trzeba szybko gdzieś zająć miejsce. Pół godziny później słychać, że silnik pracuje już na pełnych obrotach a prom zaczyna się lekko kołysać. Ruszamy. Przed nami 2 godziny rejsu, bo Sharm el-Sheikh oddalone jest o 85 km. Siadam wygodnie w fotelu i zapadam w drzemkę. Dobrze, że założyłem na siebie spodnie od dresu i sweter, bo na pokładzie promu odczuwa się chłód .
Półwysep Synaj
Gdy budzę się z drzemki, za oknami pokładu jest już jasno ale morze spowite jest lekką mgłą. W Sharm el-Sheikh schodzimy na ląd przed godziną 7. Jest to znana w świecie miejscowość wypoczynkowa i główny ośrodek uprawiania sportów wodnych. Półwysep Synaj zalicza się do najciekawszych zakątków Egiptu. Dla większości turystów ma on jednak status terra incognita, i znany jest najczęściej z Biblii lub z najnowszych wojen toczonych między Egiptem i Izraelem. Z punktu widzenia geograficznego Półwysep Synaj jest już częścią Azji. Oczekującym nas w porcie autokarem, jedziemy teraz do klasztoru św. Katarzyny, położonego w masywie górskim, którego szczyty sięgają powyżej 2.000 m. Mamy do przejechania 210 km. Znowu robi się gorąco, wiec ściągam z siebie sweter i ciepłe spodnie. Szosa wije się wśród skalistych i piaszczystych wzgórz. Czasami pojawia się w oddali kilka wielbłądów z Beduinami. Widać też od czasu do czasu zieleniejące drzewa tamaryszkowe. Szkoda, że nie możemy się zatrzymać bo sprawdziłbym przy okazji czy na ich gałęziach rzeczywiście zbiera się rano manna z nieba. W opinii publicznej manna, biblijny chleb z nieba, wciąż jeszcze uchodzi za niewytłumaczalny cud. Tymczasem botanicy już to wyjaśnili. Na krzewach tamaryszku żyją czerwce - owady, wydzielające osobliwą, żywiczną substancję, która ma kształt i wielkość ziarna kolendry, tak dokładnie jak opisuje to Biblia. Również i dzisiaj Beduini z Półwyspu Synajskiego spieszą się zbierać swoją manna es-sama, tzn. mannę z nieba możliwie wczesnym rankiem, gdyż żarłoczną konkurencję stanowią dla nich mrówki. Dzieje się to około wpół do dziewiątej rano. Z nocnego odrętwienia mrówki budzą się, kiedy gleba osiągnie temperaturę około 21stop.C. Skoro tylko mrówki się przebudzą, znika i manna.
Klasztor św.Katarzyny
Około godz. 10:30 autokar dojeżdża do parkingu mieszczącego się kilkaset metrów przed klasztorem św. Katarzyny. Czeka na nas całe stado wielbłądów z kolorowymi siodłami, gotowe podwieźć nas pod klasztorne mury. Ja wybieram spacer. Klasztor św. Katarzyny otoczony jest wysokim murem, toteż wygląda niczym twierdza. W czasach wczesnochrześcijańskich ukrywali się tu pustelnicy i mnisi przed prześladowaniami. Kiedy 80-letnia matka cesarza Konstantyna - św. Helena, dowiaduje się w 327 r. podczas swego pobytu w Jerozolimie o niedoli mnichów synajskich, poleca wybudować ze swoich środków wieżę obronną u stóp Góry Mojżeszowej. Cesarz bizantyński Justynian rozkazuje w 537 r. wybudować tu klasztor i otoczyć go mocnym murem. Każe też sprowadzić z Aleksandrii szczątki św. Katarzyny, która zmarła śmiercią męczeńską 25 listopada 307r. Miejsce to staje się aż po średniowiecze celem pobożnych pielgrzymek z całego ówczesnego świata. W XII i XIII wieku chronili je Krzyżowcy, o których obecności przypominają ich herby i krzyże. Nadwątlone mury tej wczesnochrześcijańskiej warowni odnowione zostają dopiero z rozkazu Napoleona. Mnisi w tutejszym klasztorze nie należą do kościoła koptyjskiego, lecz do grecko- prawosławnego. Wszyscy są narodowości greckiej. O świcie budzi ich głos dzwonu kościelnego, który bije tyle razy, ile lat żył Chrystus. Następnie dźwięk drewnianego gongu wzywa ich na poranne modły. Tuż obok ładnej dzwonnicy z krzyżem, wznosi się biały jak śnieg minaret zbudowany do użytku muzułmańskich mieszkańców z obsługi klasztoru. Zwiedzającym wolno wejść tylko do niektórych pomieszczeń. Przy wejściu na teren klasztoru zostaję zatrzymany, gdyż mam na sobie krótkie spodnie. Za wypożyczenie dużej chusty, którą przykrywam sobie gołe od kolan nogi, muszę zapłacić 1$. Największą dumą klasztoru jest jego biblioteka, która pod względem wartości i liczby zgromadzonych rękopisów ustępuje jedynie Bibliotece Watykańskiej. W 1859 r. niemiecki teolog Konstantin Tischendorff odkrywa tu jeden z najcenniejszych, zachowanych rękopisów pergaminowych Biblii, tzw. Codex Sinaiticus. Zapisany w języku greckim tekst pochodzi z IV wieku i zawiera cały Nowy Testament i fragmenty Starego Testamentu. Otrzymuje go w podarunku car Rosji, odwdzięczając się synajskim mnichom sumą 9.000 rubli. Tak drogocenny rękopis trafia do Petersburga. W 1933 r. radzieccy komuniści sprzedają go Muzeum Brytyjskiemu za 100.000 funtów szterlingów. Nie mniej interesująca jest kolekcja ikon pochodzących z okresu od VI do XX wieku. Obok klasztoru wznosi się potężny szczyt Dżebel Musa - czyli Góra Mojżesza. Na tej górze dzieje się coś dla ludzkości niebywałego. Oto tutaj tkwią korzenie wielkości wiary, która nie mając wcześniej przykładu i wzoru, okazała się wystarczająco silna, aby podbić cały glob. Mojżesz, dziecko środowiska w którym roiło się od wierzeń w najrozmaitsze bóstwa pod różnorodnymi postaciami, obwieszcza wiarę w jednego Boga! Staje się tym samym proklamatorem monoteizmu - i to jest owym wielkim, prawdziwym cudem, jaki wydarzył się na górze Horeb.
Ale czy na pewno Góra Mojżesza na Półwysepie Synajskim – cel licznych pielgrzymek chrześcijan z całego świata, to dokładnie to samo miejsce na którym Bóg przekazał Mojżeszowi kamienne tablice? Wnikliwe badania archeologiczne oparte o przekazane nam w Biblii informacje, podważają ten pogląd i wskazują, że była to inna góra leżąca po wschodniej stronie Zatoki Akaba, i oddalona o 140km od Góry Mojżesza . W książce „Exodus”, napisanej przez dr.Lennarta Mollera opisane są fascynujące odkrycia, dokonane przez amerykańskiego archeologa Ronalda E.Wyatt’a na terenach biblijnych. Poświęcił on 40 lat swojego życia tym badaniom i odbył ponad 100 podróży na Bliski Wschód. Podstawowa hipoteza tej książki brzmi: „Teksty biblijne - Ksiega Rodzaju 11:27 do Księgi Wyjścia 40:38, stanowią prawdziwy dokument historyczny.” Trzymając sie tej hipotezy, Ronald E.Wyatt udowodnił, że biblijna góra Horeb, zwana również górą Synaj lub Górą Boga, to góra Jabal Al Lawz, położona w północno – zachodniej Arabii Saudyjskiej, około 50 km od Zatoki Akaba. Wznosi się na wysokość 2580m. i jest najwyższym szczytem w okolicy. Opis biblijnych wydarzeń, idealnie odpowiada tu topografii związanego z tą górą terenu.
Dlaczego więc dzisiaj, uparcie pokazuje się wszystkim turystom i pielgrzymom przyklasztorną górę na Półwyspie Synajskim jako miejsce na którym Mojżesz kontaktował się z Bogiem? Bo przyczyniła się do tego wielowiekowa tradycja, zapoczątkowana przez matkę Konstantyna Wielkiego - cesarzową Helenę. W 327r. św.Helena kazała u podnóża tej góry wznieść kaplicę wokół domniemanego „krzewu gorejącego”, który dojrzał Mojżesz wypasając owce swego teścia Jetro . Gdy zaś cesarz Justynian postawił tu klasztor św.Katarzyny, to od tego czasu, zaczęto utożsamiać tę górę z opisem biblijnych wydarzeń. Nigdy jednak nie przeprowadzono tu żadnych badań lub poszukiwań archeologicznych dla potwierdzenia tej tezy. Trzeba również zwrócić uwagę na fakt, że wybudowanie klasztoru nastąpiło około 2000 lat po czasach w których żył Mojżesz i dociekliwość ludzką w dokładnym zlokalizowaniu góry osłabiał już mocno upływ czasu. Kierowanie zaś dziś, olbrzymich rzesz pielgrzymów i turystów pod szczyt Jabal Al Lawz w Arabii Saudyjskiej, byłoby ze względów religijnych i politycznych niemożliwe. Tak więc Góra Mojżesza na Synaju, pozostaje nadal dla chrześcijan substytutem ich religijnych przekonań.
O.Marian prowadzi nas wąską, kamienistą dróżką aż do miejsca, skąd zaczynają się wykute w skale schody, wiodące na sam szczyt. Stopni jest 3.400 i na ich pokonanie potrzebne są 2,5 godziny czasu. Różnica wzniesień pomiędzy klasztorem a szczytem wynosi 715 m. Minęło już południe i czas ruszać w dalszą drogę. Zmierzamy teraz ku granicy egipsko - izraelskiej w pobliżu miasta Ejlat, leżącego nad Zatoką Akaba. Mamy do przejechania 183 kilometry górzystego i pustynnego terenu. Końcowy odcinek tej trasy prowadzi wzdłuż wybrzeża.
Półwysep Nuweiba - droga Mojżesza przez Morze Czerwone
W pewnej chwili o.Marian pokazuje nam mijany właśnie nie opodal Półwysep Nuweiba. To tutaj, na tym półwyspie obozował Mojżesz z 2 milionami uchodźców izraelskich, gdy dopadła go armia faraona. Zmęczone całodziennym marszem oddziały egipskie, wyłoniły się nagle z wąwozu Wadi Watir, otoczonego górami. Była to jedyna droga wiodąca na ten półwysep. Gdy dostrzegli ich ze swego obozu Izraelici, nie mieli już szans na wycofanie się i ich sytuacja stała się dramatyczna. Przypuszczali że część ich zostanie wymordowana, a reszta wróci do Egiptu jako niewolnicy. Na szczęście dla nich, zapadająca szybko noc i zmęczenie wojsk egipskich zmusiły faraona do zatrzymania się. Pomiędzy ścigającymi a ściganymi, doszło więc tego wieczora tylko do kontaktu wzrokowego. Słup obłoku towarzyszący Izraelitom w ich wędrówce na znak opatrzności Bożej, przesunął się teraz na ich tyły i rozdzielił oba sąsiadujące ze sobą obozy. Sprawił, że u Egipcjan panowały ciemności a w obozie Mojżesza utrzymywała sie jasność, umożliwiająca Izraelitom ucieczkę, gdy rozstąpiły się wody Morza Czerwonego. Przejście 2 milionów ludzi, przez osuszone wiatrem dno Zatoki Akaba trwało około 24 godzin. O świcie, wojsko faraona rozpoczęło pościg, rzucając się na trakt prowadzący po morskim dnie. I wtedy, oba rozdzielone dotąd akweny wodne połączyły się, zatapiając całą armię egipską. Towarzyszyła temu straszna wichura i bicie piorunów. Nikt nie ocalał.
Miejsce gdzie ludzie prowadzeni przez Mojżesza przeszli bezpiecznie przez Morze Czerwone, znane było wszystkim Hebrajczykom. Informacja o nim przekazywana była z pokolenia na pokolenie. Kilka wieków później król Salomon kazał na półwyspie Nuweiba umieścić prawie 5 metrową, kamienną kolumnę z czerwonego granitu. Druga kolumna umieszczona została po przeciwnej stronie Zatoki Akaba w miejscu, gdzie Izraelici rozbili kolejny swój obóz. Kolumny, ważące po 11 ton każda, miały po wsze czasy świadczyć o cudownym ocaleniu "ludu wybranego". I rzeczywiście, obie zachowały się do czasów nam współczesnych.
Bardzo ciekawie przedstawia się ukształtowanie dna morskiego w miejscu przejścia. Wiedzie tędy dość płytki i płaski trakt, dochodzący do 2 km. szerokości. Badacze penetrujący to miejsce zwracają uwagę, że jest ono jakby "wyczyszczone" z dużych kamieni i skał, które zostały rozsunięte na boki. Nie zdążyliby tego zrobić uciekający Izraelici a tym bardziej goniący ich na rydwanach Egipcjanie. Oczyszczenie terenu przejścia na dnie morskim, musiało nastąpić jednocześnie z rozstąpieniem się Morza Czerwonego. W północnej swej części Zatoka Akaba ma 900 metrów głębokości a w południowej aż 1900 metrów. Tymczasem największe zanurzenie opisanego wyżej 14 kilometrowego brodu, dochodzi w połowie przejścia tylko do 82 metrów. Badania archeologiczne tego akwenu morskiego potwierdziły fakt, że wydarzyła sie tu ponad 33 wieki temu okropna katastrofa. Na dnie zatoki odnaleziono spoczywające jeszcze resztki rydwanów pokryte koralowcem oraz skamieniałe, ludzkie kości. Są to niechybnie zatopione pozostałości z ćwierćmilionowej armii egipskiej, którą pochłonęła otchłań Morza Czerwonego. Wojsko faraona wpadło tu wtedy w śmiertelną pułapkę, dążąc do zatrzymania bezbronnych Izraelitów, zmierzających do "ziemi obiecanej". Przejście Izraelitów przez Może Czerwone, miało miejsce w roku 1446 p.n.e. Data ta jednak nadal budzi spory wśród historyków i biblistów.
Widoczny na horyzoncie przeciwległy brzeg Zatoki Akaba, to Arabia Saudyjska. Niebo bezchmurne i gdyby zabrakło w autokarze klimatyzacji, trudno by nam się tu siedziało. Do przejścia granicznego w Tabah docieramy około godziny 15. I znowu po wyjściu z autokaru czeka nas uciążliwe dźwiganie naszych bagaży najpierw do budynku egipskiej straży granicznej, gdzie bagaże są sprawdzane, a potem jeszcze do izraelskiej. Wszystko odbywa się w potwornym upale. Przed wejściem do placówki izraelskiej, każdy musi przejść kilkunastometrowy odcinek przed budynkiem, w rozpylonej substancji odkażającej. Tuż za przejściem czeka już na nas autokar, którym podjeżdżamy do pobliskiej restauracji na obiad.
Kapiel w Zatoce Akaba
O.Marian proponuje wszystkim jeszcze przed obiadem, kąpiel w Zatoce Akaba. Trzeba tylko zejść z szosy nad kamienisty brzeg i się przebrać. Woda jest czysta i ciepła a kąpiel bardzo potrzebna naszym zmęczonym ciałom. Druga strona zatoki to już Jordania. Oceniam, że potrzebna by mi była 1 godzina na pokonanie tej odległości, oczywiście jeśli nie miałbym kłopotów z krążącą po zatoce motorówką lub unoszącym się tuż nad wodą helikopterem. Płynąc w kierunku brzegu, dość boleśnie ocieram sobie nogę o niewidoczną rafę koralową. Po obiedzie odwiedzamy jeszcze znajdujący się obok restauracji duży sklep jubilerski. Słońce chyli się już ku zachodowi a nas czeka jeszcze przejazd 313 km, dzielących Zatokę Akaba od Jerozolimy. Po paru kilometrach jazdy mijamy Ejlat, jedyny port izraelski nad Morzem Czerwonym. Prawie 3 000 lat temu, stała w tym porcie flota króla Salomona. Po kąpieli i obfitym obiedzie, organizm mój domaga się odpoczynku i po prostu zasypiam. Gdy się budzę jest już ciemno i po refleksach świetlnych odbijających się w wodzie domyślam się, że jedziemy wzdłuż Morza Martwego. Znowu popadam w drzemkę. Około godziny 23, stajemy wreszcie przed hotelem 7 ARCHES w Jerozolimie.